szodzie, i muszę ich wytropić, bo to sprzymierzeńcy łowcy niewolników, Ibn Asla.
— Czy mam poczynić poszukiwania? Jeżeli tylko przebywają w Faszodzie, to ich wykryję.
— Są tu z pewnością, bo jeszcze wczoraj wieczorem widziano, jak pukali do twoich drzwi.
— Allah, czegóżby oni odemnie chcieli? To widocznie jakaś pomyłka. Tacy ludzie nie byliby do tego stopnia waryatami, żeby się ważyli zbliżyć do moich drzwi.
— Są waryaci, którzy czasem odznaczają się niezwykłym rozumem. Jeszcze jedno pytanie: czy rozmawiałeś kiedy z pewnym Turkiem, który się nazywa Murad Nassyr?
— Nie. A o co idzie?
— Dowiesz się potem, a tymczasem zapytam cię jeszcze, czy nie znasz pewnego Takala, imieniem Szedid?
— Nie znam. Ale radbym wiedzieć, z jakiego powodu wymieniasz przedemną tyle nieznanych mi nazwisk?
— Czynię to, aby ułatwić ci odkrycie tajemnicy. Wykonałem mianowicie przedwstępne przygotowania do pewnej sprawy, którą ty będziesz musiał dokończyć. O cztery godziny drogi łódką w górę rzeki znajduje się pewien okręt, który należy do Ibn Asla.
— Allah, Allah!
Sangak aż do tej chwili odpowiadał szybko i bez zająknienia; ostatni okrzyk jednak wydał ze siebie z odcieniem pewnego przerażenia.
— Na tym okręcie — mówił mudir dalej — znajduje się ów Turek, o którego cię pytałem. Ma on przy sobie siostrę, którą Ibn Asl chce pojąć za żonę.
— Skąd wiesz o tem? — zapytał głosem prawie przygnębionym.
— Naprzód musisz wiedzieć, że Ibn Asl bawi obecnie u Dinków w celu zwerbowania zastępu ludzi, potrzebnych do nowych wypraw na niewolników. Okręt ten miano na oku, i dziś nad ranem zauważył ktoś,
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/434
Ta strona została przepisana.