Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/44

Ta strona została przepisana.

Beduinów wobec mnie nie jest niczem; zresztą przedstawiłeś mi się niedawno jako dżelabi, a w istocie jesteś tylko członkiem bandy zbójeckiej. Odpowiednio do tego obejdę się więc z tobą.
— W takim razie strzeż się! Byłbyś zgubiony. Mój szczep zniszczyłby was bez litości...
— Co? ten człowiek śmie ci grozić, effendi? — zawołał Ben Nil, który zbliżył się i posłyszał ostatnie: zdanie dżelabiego. — Pozwól, a zaknebluję mu pysk.
— Możesz, pozwalam.
Ben Nil obrócił jeńca do góry plecyma i odpiął od pasa bat. Odwróciłem się, nie chcąc być świadkiem niemiłej egzekucyi. Słuch tylko dał mi pewne wyobrażenie, jaką rozkosz miał Ben Nil, ćwicząc śmiertelnego swego wroga.
Podczas tego rozkazałem żołnierzom, aby poprowadzili jeńców i ich wielbłądy nad studnię. Rozkaz był wkrótce wykonany; sprowadzono tu również nasze wielbłądy.
Miejsca koło studni było dość, bo naokoło uprzątnięto starannie drzewa i krzaki w celu wygodnego urządzenia obozowiska. Było też podostatkiem wody. Żołnierzom nie brakowało wcale humoru, gdyż obłowili się znakomicie. Na każdego z nich przypadła zdobycz broni, żywności i mienia trzech jeńców i wielbłądów. Ja oczywiście nie tknąłem niczego, a Ben Nil, mimo całej swojej nędzoty, poszedł za moim przykładem. Gdy go spytałem o powód tej wspaniałomyślnej skromności, odpowiedział:
— A czemu ty, effendi, nie wziąłeś niczego? Chcesz, żeby żołnierze mieli więcej, czy też jesteś za dumny na to, by brać łup wojenny? Słyszałem, że wojownicy Zachodu nie lecą na zdobycz, nie dopuszczają się na wojnie grabieży. Co do mnie, to uważałbym sobie za ujmę, gdybym się tknął przedmiotów, które były w brudnych rękach tych psich synów,
Mniemanie to, uznałem za bardzo szlachetne. Skłoniło mnie ono do tego, że traktowałem go więcej,