Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/441

Ta strona została przepisana.

szego Mahdiego! Odesłano go z powrotem do więzienia, ażeby pozostałe raty były mu w odpowiednich terminach rzetelnie wyliczone.
Teraz przypomniałem mudirowi rybaka, który ciągle jeszcze czekał na swoje sto piastrów. Kazał mu wejść i zapytał:
— Czekasz zapewne na nagrodę, którą oglosiłem? nieprawdaż?
— Jeżeli dobroć twoja pozwala mi mieć tę błogą nadzieję, to żywię ją w głębi duszy, panie i władco! — odpowiedział rybak z głęboką pokorą.
— Moja dobroć niczego ci nie pozwala, a więc i żadnej nadziei mieć nie możesz.
— Za cóż więc przyprowadziłem ci effendiego i Ben Nila?
— Byliby przyszli i bez twej pomocy. Daję ci tedy do wyboru: albo ogłosisz, żeś otrzymał sto piastrów, albo... każę ci dać pięćset. Cóż tedy wolisz?
— Panie, jestem już wynagrodzony!
— No, to dobrze. Możesz odejść.
„Ojciec pięciuset" był nieubłagany w wymiarze sprawiedliwości, o ile chodziło o przestępców. Co zaś do wynagradzania za dobre, to zupełnie inna sprawa. Ano, najdoskonalszy nawet człowiek posiada pewne właściwe sobie słabości. Rybak skierował się ku wyjściu, lecz zwrócił jeszcze głowę ku mnie i rzekł:
— Dotrzymasz słowa, effendi? Jestem człowiekiem biednym...
— Co on mówi? Jakiego to słowa powinieneś dotrzymać? — wtrącił mudir.
— Obiecałem mu, że otrzyma sto piastrów — odrzekłem, sięgając do kieszeni.
— I chcesz mu je wypłacić? Co tobie przychodzi do głowy? Słyszałeś przecie, że już otrzymał, co mu się należało.
— Słyszeć słyszałem, ale nie widziałem. Pozwól więc, że mu wypłacę.
— Nie! Jeżeli koniecznie upierasz się przy tem,