Szedid, dowódca Takalów znał sangaka, wobec czego należało się spodziewać, że ukryje się gdzieś w pobliżu Faszody ze swoją karawaną i wyśle posłańca do arnauty, a więc niezawodnie do jego mieszkania, gdzie teraz wypadałoby zaczekać i schwytać go. W tym celu prosiłem mudira, aby mi pozwolił zamieszkać w domu sangaka, na co ten się chętnie zgodził. Wziąłem ze sobą Ben Nila i dżelabiego, a nawet i Hazid Sichar przyłączył się do nas; bo — jak mówił — czuł się bezpiecznym jedynie w naszej obecności. Ponadto dał nam mudir kilku żołnierzy do usługi i utrzymywania warty. Stojący u drzwi wchodowych miał zaprowadzić natychmiast do mnie każdego, ktoby tylko zapytywał o sangaka.
Sprowadziliśmy się na tę osobliwą kwaterę późnym wieczorem pierwszego dnia. Dzień następny upłynął zupełnie spokojnie, i dopiero trzeciego raniutko pojawił się oczekiwany posłaniec, którego natychmiast do mnie przyprowadzono. Powiedziałem mu, że jestem obcym effendim, lecz bynajmniej żadnym mudirem z Dżarabub, a tem mniej Senussim, i że ja, a nie kto inny, zabrałem im Hazida Sichara i Bakwkwarę. To napełniło go taką trwogą, że nie mógł wymówić nawet jednego słowa, i dopiero, gdy mu zagroziłem kijami, i to wcale nie na żarty, zdecydował się wymienić miejsce, w którem ukryli się Takalowie. Był to ten sam las, w którym i ja znalazłem był przedtem kryjówkę. Doniosłem o tem mudirowi, i ten odkomenderował mi natychmiast pięćdziesięciu żołnierzy, oczywiście nie arnautów, których w mieście już nie było, lecz zwykłych pieszych. Zabrałem ich i pomaszerowaliśmy naprzeciw karawany, a posłaniec musiał nam wskazywać drogę i opisać dokładnie miejsce, gdzie Takalowie się ukryli. Hazid Sichar i Ben Nil prowadzili go z wielką bacznością, aby nie uciekł. Z przezorności musieliśmy zboczyć z prostej drogi i zakręcić łuk, ażeby Szedid, którego uwaga musiała być zwrócona w kierunku Faszody, nie zauważył nas wcale. Przybyliśmy tedy do lasu nie ze wschodu, lecz
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/443
Ta strona została przepisana.