— Bo wyprowadził się już bardzo daleko, może do nieba, a może nawet do piekła... kto to wie...
— Alllah! Sangak umarł...
— Tak, wczoraj.
— A co mu było?
— Bastonada!
— O Allah, o Mahomed, o proroku! Chcesz powiedzieć, że zginął pod razami?
— Nie inaczej.
— Sangak arnautów poniósł śmierć wskutek bastonady. To mogło stać się jedynie na rozkaz mudira, a ten przecie był jego protektorem i przyjacielem.
— Poprzedni tak, ale nie ten, który rządzi obecnie.
— Jakto? czyżby obecnie był już inny mudir?
— Ali effendi el Kurdi został złożony z urzędu, bo popierał handel niewolnikami. Jego miejsce zajął inny, który również nosi tytuł Ali effendi, ale z dodatkiem Abu hamsaj miah, ponieważ tępi niewolnictwo i każdemu łapaczowi niewolników, którego w swe ręce dostanie, każe wyliczać pięćset.
— A niechże Allah weźmie nas pod swe skrzydła! Zawiodły nas nadzieje zupełnie... A posłaniec... dawno już wrócić powinien, i obawiam się o niego... Skoro mudir go schwyta, dowie się od niego, pocośmy przybyli do Faszody.
— To nic nie szkodzi.
— Nic? A powiedziałeś właśnie, że każdy łowca niewolników otrzymuje pięćset, no, a myśmy tu przybyli w zamiarze sprzedania rekwika.
— Ba, ale wyście niewolników nie połapali, lecz są oni własnością waszego meka, który wysłał was z nimi do Faszody; a ty, jako dowódca, musisz wypełniać rozkazy swego pana. Zresztą prawa wasze pozwalają królowi na podobny handel, i mudir nie może temu zaprzeczyć, a zatem i nie ukarze ciebie, chyba że tylko zakaże ci sprzedawać ludzi.
— Allahowi dzięki! Słowa te napełniają otuchą
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/445
Ta strona została przepisana.