po przyjacielsku, na co zresztą zasłużył sobie przywiązaniem do mnie i życzliwością.
Trzeba było teraz pomyśleć o zabezpieczeniu jeńców, przedsięwziąć wszelkie środki ostrożności w celu zapobieżenia możliwej ich ucieczce. Poukładano ich tedy w środku i otoczono wokoło, nie spuszczając z nich oka ani na chwilę. Na noc wyznaczyłem wartę. Było jeszcze widno, ale wieczór już się zbliżał powoli. Postanowiłem więc przed zapadnięciem zmroku zbadać dokładnie teren naokoło studni. W ciągu swoich podróży nie zaniedbałem tej ostrożności, nawet wówczas, gdy się czułem najzupełniej pewnym i bezpiecznym. Oddaliłem się tedy od obozowiska, szukając śladów i oryentując się w położeniu. Równocześnie wysłałem kilku żołnierzy do lasu po drwa, gdyż wobec znacznej liczby jeńców, trzeba było założyć i podtrzymywać przez całą noc kilka ognisk. Wróciłem niebawem, nie znalazłszy nic podejrzanego. Żołnierze naznosili już całą kupę drwa, a jeden z nich przyniósł mi bardzo interesujące przedmioty, które znalazł pod drzewem.
— Zobacz no, effendi, te dwie kości — rzekł do mnie, zakłopotany trochę — zdaje mi się, że pochodzą one z cielęcia. A że zazwyczaj nikt nie bierze ze sobą na step cieląt, by je tu zabijać, przypuszczałem, że obozowali tu złodzieje, trudniący się kradzieżą bydła.
Wziąłem do ręki podane mi kości i — zdębiałem. Jedna z nich była połową łopatki, druga nasadą goleni.
— To nie są kości cielęcia, lecz człowieka — ozwałem się.
— Allah! A zatem tu kogoś zamordowano!
— No, o morderstwie i mowy niema. Człowiek ten z wszelkiem prawdopodobieństwem został pożarty.
Wszyscy otoczyli mnie wokoło i krzycząc starali się przekonać mnie, że nie mam słuszności.
— Nie mylę się, moi kochani, ponieważ znam się doskonale na budowie ludzkiego ciała i mogę z zamkniętemi oczyma odróżnić kości ludzkie od zwierzęcych. Ta łopatka daje mi pewne oznaki, że
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/45
Ta strona została przepisana.