Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/459

Ta strona została przepisana.

się zbytnio, bo nieprzyjemnie mi było wracać z próżnemi rękoma. Stanąwszy w łódce, by lepiej rozejrzeć się wokoło, spostrzegłem powyżej jakiś przedmiot, który się poruszał w kierunku do nas. U góry był biały, a dołem czarny, i zdawało mi się, że to będzie jakiś wielki ptak z rodziny pływaków z upierzoną na biało głową. Usiadłem szybko i rozkazałem Ben Nilowi, aby skierował łódź za kępę trzciny.
Po chwili byliśmy zupełnie ukryci. Przygotowałem sobie strzelbę tak, aby zaraz wypalić, skoro cel się pojawi. Jakoż wkrótce usłyszeliśmy plusk wody i — już miałem pocisnąć języczek... Ale przebóg! Nie ptak to był, lecz człowiek... murzyn! Człowiek ten płynął w lekkiem czółnie i był nagi. Miał tylko zwyczajem wschodnim zawój biały na głowie, dlatego też z oddalenia wziąłem go za ptaka.
— Murzyn! — szepnął Ben Nil. — Trzeba go zatrzymać!
— Dobrze, bo może się dowiemy od niego o seribie Aliab.
Wypłynęliśmy więc na pełny prąd, lecz murzyn, zobaczywszy nas, przeląkł się bardzo i począł wiosłować ze wszystkich sił, chcąc uciec. Pomknęliśmy za nim, ale bylibyśmy go może nie doścignęli, gdybym był go nie nastraszył strzałem. To pomogło. Zatrzymał się, odłożył wiosła i czekał, zanim do niego się zbliymy. Twarz jego, bynajmniej nie brzydka, zdradzała nietyle trwogę, ile zakłopotanie.
— Do którego ludu albo szczepu należysz? — zapytałem go, gdyśmy się ku niemu zbliżyli.
— Bongo! — odpowiedział.
— Dokąd płyniesz?
— Do Faszody. Słyszałem, że tam potrzebni są żołnierze, więc chciałbym się zaciągnąć w ich szeregi.
— A tak, potrzebni są asakerzy i chętnie cię tam przyjmą.
— Naprawdę, panie? Znane ci jest to miasto?
— Przybywam właśnie stamtąd.