Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/461

Ta strona została przepisana.

— Tak, od Ibn Asla, a może nawet od jakiego innego handlarza ludźmi.
— Jeśli tak, to czarny ten człowiek jest dla nas znakomitą zdobyczą. Trzeba go lepiej wybadać.
Emir rozkazał murzynowi wyznać prawdę pod grozą bardzo dotkliwej kary, lecz dowiedział się tylko tyle, co ja poprzednio. Z kolei zrewidowano przybysza i jego łódź, lecz nie znaleziono niczego, chociaż nie pominięto nawet włosów na głowie, które były strzyżone krótko, na sposób, jak to czynią Dinkowie.
Wobec takiego wyniku sprawy nie wypadało inaczej, jak tylko puścić czarnego draba, — niech sobie buja dalej po falach rzeki. Sytuacya to dosyć kłopotliwa, jeśli się nie wie, że huncwot coś ukrywa, a dowieść mu tego nie można. Emir kazał mu się oddalić, a ja tymczasem wziąłem go jeszcze na spytki, czy niewiadomo mu, w której stronie znajduje się seriba Aliab.
— Wiem — odrzekł, rozglądając się badawczo po pokładzie.
To jego ciekawe rozejrzenie się utwierdziło mię w przekonaniu, że wie on dobrze, na czyim okręcie się znalazł i kogo ma przed sobą. Zapewne poinformował go ktoś o nas, może nawet sam Ibn Asl, i dlatego informacye murzyna przyjmowałem z zastrzeżeniem.
— Gdzież to jest? — zapytałem.
— Hen, w górze — odrzekł, wskazując ręką w kierunku głównej rzeki, — w okolicy, którą nazywają Bahita. Będzie stąd cztery dni drogi.
— Który z ludów zamieszkuje tę okolicę?
— Odłam Szurów.
Wypowiedział to z pewnem wahaniem, co wskazywało, że ważył każde słowo, nim je wygłosił. Nie posiadał też zdolności ukrywania wyrazu twarzy W takich okolicznościach — czyli nie umiał się maskować. Z twarzy jego bowiem można było bardzo łatwo wyczytać, że śmiał się w duchu z naszej łatwowierności. Oczywiście udałem, żem tego nie zauważył, i pytałem dalej: