Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/462

Ta strona została przepisana.

— Byłeś tam osobiście?
— No... taak... to jest... byłem.
Odpowiedzią tą zdradził się zupełnie.
— W takim razie wiesz doskonale, co mówisz. Dowiedzieliśmy się od ciebie, że tam mieszkają Szurowie, gdy tymczasem inny zupełnie szczep rozsiadł się w tej okolicy, a mianowicie Tuiczowie.
— Tuiczowie? — powtórzył zmieszany. — Ci mieszkają gdzieindziej.
— Kłamstwo! Tuiczowie zajęli okolice na prawym brzegu, Kyczowie zaś na lewym, a ziemia Szurów zaczyna się daleko na zachód. Co zaś do odległości, to powiadasz, że dostaniemy się tam za cztery dni i chcesz przez to zwieść nas, byśmy nadaremnie żeglowali do Bahity, dokąd nawet przy sprzyjającym wietrze dwudziestu czterech dni potrzeba. Widzisz więc, że dałeś się złapać niebacznie.
— Ja nie kłamię, effendi — uniewinniał się.
— Effendi? Znasz mię zapewne, skoro tytułujesz mię w ten sposób.
— No, ja tak nazywam każdego zamożnego podróżnika z rasy białej.
— A więc uważasz mię za wielkiego i bogatego człowieka, mimoto zaś zdaje ci się, że mię zdołasz okłamać. O, nie, ptaszku, nie uda ci się to wcale.
— Panie, przecie powiedziałem szczerą prawdę...
— We wszystkiem, coś mówił, jedno jest tylko prawdą, a mianowicie to, że znasz seribę. Zależy ci jednak na tem, abyśmy jej nie znaleźli, i dlatego wskazałeś nam mylną drogę. Ja jednak biorę za prawdę zupełnie coś przeciwnego: oto seriba nie leży nad Bahr el Dżebel, lecz nad dopływem Rol, skąd właśnie przywiosłowałeś. Musisz tedy. powiedzieć, do kogo należy Seribah Aliab, boś tam był i wiesz wszystko.
— Ona należy do... do... — zająknął się, — do jednego z białych, ale nazwisko jego wywietrzało mi z głowy.
— Powiedz raczej, że nie chcesz go wymienić, bo