Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/471

Ta strona została przepisana.

stron gęstwiną, przez którą nie przedostanie się żaden człowiek. Ibn Asl, zakładając tam swe gniazdo, powycinał wiele drzew, i część ich jeszcze leży na ziemi; wyrosły już wśród nich krzaki i badyle, co tworzy naturalne ogrodzenie wokoło, jakby wały lub parkan. A dalej, za wolną, niezbyt szeroką przestrzenią, roztacza się las.
— Z jednej zaś strony zapewne przypiera seriba do rzeki?
— Tak, ale i tu znajdują się belki i częstokoły, powbijane w ziemię. W jednem tylko miejscu jest dostęp, strzeżony dniem i nocą przez załogę.
— Toż to istna twierdza!
— O tak. Ibn Asl utrzymuje, że gdyby ja obległo stu ludzi, to do obrony jej wystarczy dziesięciu asakerów.
— Możliwe to, gdyby oblegający byli niezdarami. A jakie jest urządzenie wewnątrz?
— Seriba zbudowana jest na wielkiej czworokątnej przestrzeni, na której wznosi się dwadzieścia okrągłych tokulów, zbudowanych bardzo silnie z mułu i trzciny. Jeden tokul zajmuje sam Ibn Asi, w dwu mieszczą się rozmaite zapasy, a w pozostałych rozlokowali się wojownicy.
— Zapewne i obecni goście Ibn Asla mieszkają w jednej z tych chat? Zauważyłeś ich?
— Owszem, przybyli razem z nami na okręcie z Faszody. Jest tam jeden biały, który się nazywa Abd el Barak...
— Mokkadem Kadiriny, z którego rąk uwolniłem dzieci twego brata. Mów dalej!
— Drugi nazywa się muzabir; trzeci, gruby, jak beczka, jest Turkiem; ma przy sobie siostrę, której usługują dwie białe i dwie czarne dziewczyny.
— Wiesz, poco zabrał ją Turek ze sobą?
— Chce ją wydać za Ibn Asla.
— Wesele miało się odbyć w seribie.
— A wiem. Odbędzie się po jego powrocie z wyprawy.
— Wiesz, ilu ludzi poszło na tę wyprawę?