Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/474

Ta strona została przepisana.

Prowadził on na brzeg w górę i zwężał się coraz bardziej, a kończył się barykadą z belek i częstokołami.
Tuż o parę kroków przed tem wychylał się ponad wodę pień grubego drzewa. Zawinąłem tam, aby przywiązać doń łódź. Djangczyk posunął się na sam dziób, aby przymocować linę, gdy wtem nagle łódź się zakołysała, i murzyn, straciwszy równowagę, wpadł do wody, wydawszy z siebie przeraźliwy okrzyk; wiedział bowiem, że w tem miejscu są krokodyle. W pierwszej chwili poszedł na dno, lecz wydobył się, i Ben Nil chwycił go za rękę. Powyżej przeświecała ławica piasku czy mułu, i nagle stamtąd posunął się ku nam jakiś cień. Djangczyk zauważył to i krzyknął:
— Krokodyl!
— Puściłem ster i podążyłem na pomoc. Jeszcze chwila, a byłaby go bestya chwyciła. Wciągnęliśmy murzyna do łodzi, która się chybotała, jak łupina orzecha, i może by się nawet wywróciła, gdyby nie krokodyl, który uderzył ją paszczą z boku i przez to wprawił w równowagę. Ben Nil zdzielił bestyę wiosłem w głowę tak, że zniknęła natychmiast pod powierzchnią wody.
Ostatecznie udało się nam przymocować łódź do pnia, poczem siedzieliśmy cicho z jakie dziesięć minut, nasłuchując. Nie usłyszawszy nic, wywnioskowaliśmy, że nie zauważono krzyku murzyna, wobec czego można już było wysiąść.
— I ja — szepnął Ben Nil. — Nie puszczę cię samego.
Wobec hałasu, jakiego narobiliśmy, bezpieczniej było oczywiście trzymać się po dwu razem, Wysiadłem więc w tem miejscu, gdzie las stykał się z wodą i miszrah. Miałem przy sobie tylko rewolwer i nóż; karabin pozostał na okręcie. Na stałym gruncie przykucnęliśmy, nasłuchując znowu dłuższą chwilę. Cisza panowała zupełna. Księżyc właśnie wychylił się był z za wierzchołków drzew i oświecił całą przestrzeń miszrah. Nie postrzegliśmy nic podejrzanego, pozostaliśmy więc, chcąc