— O, nietylko jednego.
— I trafiłeś?
— Mój kochany, ja nigdy nie chybiam celu. Zdarzało mi się to jeszcze w chłopięcych latach, gdym się uczył strzelać, ale teraz... szkoda przecie kul i prochu na wiatr.
— I zabiłeś lwa?
— Powiedziałem ci to przecie wyraźnie.
— A iloma strzałami?
— Jednym. Raz tylko zdarzyło mi się, że spotrzebowałem dwie kule.
— O, effendi, jak ty pięknie blagujesz, jak ty blagujesz!
Ani mi się śniło brać mu za złe tych wykrzykników, ponieważ nie było mi wcale obcem, w jaki sposób mieszkańcy stepów i pustyni na lwy polują.
Skoro tylko odkryją legowisko lwa, natychmiast mobilizują się wojownicy całego szczepu i jadą na miejsce, okrążają je, rzucają kamienie i krzyczą, co mają sił, tak długo, dopóki nie wypłoszą zwierza z kryjówki. Wówczas strzelają wszyscy na oślep. Kule fruwają w powietrzu, ale nie trafia żadna, a jeśli trafi, to tylko zrani rozjuszonego zwierza, który rzuca się jak wściekły na całą gromadę, powala jednego albo nawet dwóch jeźdźców i zabija, a tymczasem inni się cofają, nabijają broń nanowo i strzelają z tym samym skutkiem, co przedtem. Lew rzuca się znowu na napastników i rozdziera trzeciego. W ten sposób brzmią salwy jedne po drugich tak długo, dopóki zwierz nie padnie wreszcie z podziurawioną skórą, jak rzeszoto, nie trafiony bynajmniej, lecz wyczerpany przez upływ krwi. Zwycięstwo takie musi być z reguły okupione życiem kilku ludzi, ale to nie wchodzi w rachubę. Główna rzecz, że król pustyni padł zabity. Rzuca się tedy na niego cała zgraja, kopie nogami, obrzuca kamieniami, przeklina i pastwi się nad garścią zbitego ścierwa do syta. Nie zdarza się to nigdy w nocy, lecz jedynie w dzień. Że jeden jedyny Europejczyk może
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/48
Ta strona została przepisana.