Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/482

Ta strona została przepisana.

że wprowadzono nas w błąd tak łatwo. Odpowiedział więc z miną zarozumialca, jakby chciał się pochwalić swemi wiadomościami.
— To nie był Bongo, lecz dowódca Dinków, których wynajęliśmy w liczbie stu pięćdziesięciu.
— Dolicha! — krzyknąłem, udając wielce zdziwionego.
— Tak, tak! — śmiał się Turek. — Daliście się wywieść w pole znakomicie. Posłaniec ten miał przy sobie bardzo ważny list. Gdybyście go szczegółowiej zrewidowali i list ten znaleźli, mogłoby być z nami bardzo krucho. Tylko że nie macie tyle oleju w głowie, aby wpaść na takie rzeczy. Zresztą człowiek ten miał za zadanie wskazać wam drogę zupełnie mylną, to jest na Bahr el Dżebel.
— Mnie jednak nie zwiódł...
— No, ciebie nie, ale tamtych.
— Ja, mimo wszystko, znalazłem was.
— I co ci z tego? Obaj będziecie rano powieszeni. Reis effendina musi żeglować cały miesiąc do Bahity, a spostrzegłszy pomyłkę, wróci się. Nim zdołałby nas tu odszukać, upłynęłoby ze dwa miesiące, a wówczas Ibn Asl, będąc już dawno na miejscu, zgotowałby mu takie przyjęcie, że...
— Allah! — krzyknąłem. — Ten Dinka to wielki gałgan!
— O, przepraszam! nie gałgan, lecz dzielny chwat i dziesięć razy rozumniejszy, niż wy. Ty naprzykład wpadłeś w ostateczny stopień zarozumiałości i głupoty, skoro ważyłeś się we dwu tylko zapuścić się aż tutaj. Nie minie cię więc zasłużona kara Śmierci. Ale, ale! powiedzno mi, w jaki to sposób udało ci się umknąć z okrętu koło Faszody.
— Miałem dwa noże przy sobie, — skłamałem, aby nie wydać jego siostry. — Jednego z nich nie zdołano znaleźć przy mnie, i ten właśnie posłużył mi do przecięcia więzów. Potem spuściliśmy się po łańcuchu kotwicznym na dół i wsiedli na znajdującą się tam łódkę.