Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/485

Ta strona została przepisana.

— Nie żyje? — spytałem.
— Jeszcze wierzga nogami.
Myśmy go nie chcieli odrazu zabić, bo któżby dzielił rozmaitych wskazówek — dodał stary sternik
— Bardzo mądrze zrobiłeś. Puść go, Agadi; zobaczymy, czy da się co z niego wydobyć.
Odsunąłem Agadiego, pochyliłem się nad żołnierzem, ujątem go za rękę, by nie uciekł, i zapytałem:
— Wiesz, kto jestem?
— Effendi — wykrztusił z wielką trudnością, przecierając oczy.
— Gdzie Murad Nassyr?
— Poszedł na ryby.
— A wachmistrz?
— Tak samo... i ośmiu asakerów.
— Brakuje więc jeszcze jednego.
— Ten strzeże wejścia. Jeżeli gwizdnę, to on przyjdzie.
— Czy nie wiesz, gdzie znajdują się rzeczy, które odebrano?
— W tokule Turka... tu zaraz, drugi na prawo.
— Siostra mieszka przy nim?
— Tak, razem z czterema służącemi.
— Czy ludzie, którzy poszli na ryby, mają ze sobą broń?
— Nie, tylko noże i lance do zakłuwania ryb. Karabiny i pistolety znajdują się w naszym tokule, mieszka nas dziesięciu. O, ten zaraz z brzegu!
Nie żądałem wcale od żołnierza, by mówił prawdę, był bowiem tak zalękniony, że nie mógł się zdobyć na kłamstwo. Odebrałem mu wszystko, co miał przy sobie, i poleciłem trzem moim towarzyszom schować się pod jeden z tokulów, a następnie rozkazałem jeńcowi:
— No gwiżdż; niech przyjdzie twój kolega.
Spełnił rozkaz bez wahania. Tamten odpowiedział mu w taki sam sposób.