Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/495

Ta strona została przepisana.

— Jabym się był ulitował nad tobą... i przebaczył...
— Co? przebaczył? A cóż ty masz mnie do przebaczenia, albo raczej, kto tu winien? ty, czy nie ty? Kilka razy tryumfowałeś nademną, wiedząc dobrze, że niesłusznie. Nie mściłem się też na tobie. No, ale teraz wyczerpała się moja cierpliwość; nie mam dla ciebie żadnych względów. Sam sobie zgotowałeś smutny koniec, który cię zaskoczy, skoro tylko nastanie dzień.
— Nie mów tak, effendi, nie gróź; wszak jesteś chrześcijaninem — jęczał Turek.
— Albo psem chrześcijańskim... Ciągle przecie nazywałeś mię w ten sposób. Jakże więc możesz oczekiwać teraz jakiejkolwiek litości od psa?... Pies walczy ze swoim wrogiem i jeżeli jest silniejszy, to go rozrywa w kawałki. A wy powołujecie się na naszą wiarę wówczas tylko, gdy krucho z wami. Nie mam z tobą więcej nic do gadania, jak tylko raz jeszcze powtarzam: koniec już z tobą.
— Effendi, miej wzgląd na moją siostrę. Co się z nią stanie, jeśli mię zabijecie?
— Z pewnością czekać ją będzie lepszy los, niż ten, który jej przygotowałeś. Zamążpójście za Ibn Asla byłoby dla niej najstraszniejszą rzeczą, jaką tylko wyobrazić sobie można. Na dół z nim! — zawołałem do towarzyszów. — Dosyć już gawędy!
Spuszczono go po drabinie w dół, a następnie ten sam los spotkał kulawego wachmistrza. Nie z zemsty i nie z pychy obszedłem się z Turkiem tak surowo, lecz miałem jak najlepsze zamiary, a mianowicie nastraszyć go, by się zastanowił nad sobą przez te kilka godzin pobytu na dnie błotnistej jamy. Możliwe, że skruszy się jego serce bodaj pod wpływem trwogi przed blizką śmiercią.
— Effendi — zauważył nieśmiało Ben Nil, — mamy ich wszystkich dwunastu w tej jamie, to prawda; ale dwaj z nich nie są związani i mogą tamtym dopomóc do wydobycia się. Jama wprawdzie głęboka,