— Allah! przecie nie zasądzą go na śmierć... Wiem, że reis effendina, którego jesteś przyjacielem, postanowił ująć go. Czy ów potworny człowiek jest także tutaj?
— Przybędzie rano.
— Powiedz mi więc jedno tylko, tylko to jedno: opowiadano mi, że reis efiendina zabija wszystkich łowców niewolników; czy to prawda?
— Tak. Sam nawet raz widziałem, jak kazał całą gromadę wystrzelać co do nogi.
— Straszna rzecz, okropna! Ale chyba mego brata nie każe rozstrzelać?
— Obawiam się bardzo, aby tego nie zechciał uczynić.
— Ależ ty musisz ratować mego brata, effendi! słyszysz? musisz! Wszak ja ciebie również uratowałam!
Podniosła złożone ręce, jak poprzednio, i patrzyła pokornie, oczekując odpowiedzi.
— Tak. Uwolniłaś mnie raz z niewoli, a że nie jestem niewdzięcznikiem, wstawię się do reisa effendiny.
— W takim razie wszystko będzie dobrze. Dziękuję ci, effendi, i sporządzę sobie jeszcze raz kawę, bo poprzedniej pić nie mogłam z wielkiej obawy i zmartwienia. Przypominam sobie, że prosiłeś mię przedtem o jedną filiżankę.
— A tak, prosiłem, lecz nie raczyłaś mnie poczęstować...
— Przebacz, effendi; sama nie wiedziałam, co się ze mną wówczas działo, taki lęk ogarnął moją duszę. No, ale teraz już przeszło. Pozwolisz filiżankę?
— E, to mało. Przyrządź wielki garnek, bo mam dwu towarzyszów, którzy zarówno, jak i ja, radziby doznać twej łaskawej gościnności. Niech nam Fatma wyniesie napój i filiżanki nad jamę.
— A czy teraz wolno nam już wychodzić z tego pokoju?
— Owszem, ale musisz mi przyrzec, że ani spró-
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/497
Ta strona została przepisana.