Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/499

Ta strona została przepisana.

chwalenia się nowym strojem spełzła na niczem, i jak niepyszny musiałem wrócić nad jamę, aby przed przybyciem emira rozmówić się raz jeszcze z Turkiem i wydobyć od niego niektóre potrzebne zeznania. Spojrzałem dół. jeńcy istotnie uwolnili się z więzów, ale żaden się nie ważył próbować ucieczki. Leżeli spokojnie w szlamie, lecz bynajmniej nie spali. Murad Nassyr, zobaczywszy mnie, zawołał:
— Proszę cię o jedną łaskę, effendi! Pozwól mi wyjść na chwilę, żebym się z tobą rozmówił.
— Nie wart jesteś tego, ale, mimo to, zgadzam się. Podaliśmy mu drabinę, po której wygramolił się na brzeg, był jednak tak przygnębiony, że na nogach utrzymać się nie zdołał. Usiadł więc czemprędzej na ziemi, oparł łokieć na kolanach i, podparłszy w ten sposób głowę, jęknął ponuro:
— Zgotowałeś mi straszliwą godzinę, ani słowa!
— Ja? Przecie ty sam winien jesteś wszystkiemu, ty sam. Nasze przysłowie powiada: „Jak sobie kto pościele, tak się wyśpi".
— Nie uczyniłem jeszcze nic złego, za co możnaby mię zasądzić na śmierć.
— Ja zaś nietylko że nie uczyniłem nic złego, ale starałem się zawsze o dobro bliźnich, a jednak wy oddawna postanowiliście zgubić mię bez litości.
— O tem już i mowy niema, effendi. Przekonałem się, że popełniłem ogromne głupstwo, zapuszczając się tak daleko w głąb Sudanu. Jakżebym pragnął teraz powrócić do ojczyzny!
— Aby tam dalej handlować niewolnikami, bo to mniej niebezpieczne — przerwałem.
— Nie, effendi; są jeszcze inne towary do kupna i sprzedaży. Puść mnie, effendi, a przysięgnę ci na Allaha, na proroka i na zbawienie wszystkich moich przodków i potomków, że nigdy już nie kupię ani nie sprzedam jednego choćby niewolnika.
— Sądzisz, że przyrzeczenie to wystarczy do odparcia nagromadzonych przeciw tobie zarzutów?