Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/50

Ta strona została przepisana.

ty naprzód wyśmiewasz mnie, nie dając wcale wiary, i nagle bierze cię chętka na mój zegarek i lunetę i jesteś pewnym, że oba te przedmioty są już twoją własnością, ponieważ zdaje ci się, że ja w razie pojawienia się lwa będę siedział przy ogniu najspokojniej w świecie i ani się ruszę. Ale mylisz się i to grubo.
Spuścił oczy na chwilę, a potem ozwał się poważnie:
— Ja cię wcale nie chcę obrazić, tylko ci nie wierzę.
— A ja bynajmniej o tem nie myślę, że zwierz się pojawi, gdyby jednak tak było, przekonam cię, że się mylisz. Przy zakładzie obstajesz?
— Przysiągłem.
— Nie pozostaje ci zatem nic innego, jak tylko modlić się do proroka, by nie dopuścił lwa tutaj, a jeśli cię nie wysłucha, wówczas możesz się raz na zawsze pożegnać ze swoją historyczną flintą. Teraz musimy zajrzeć do jeńców...
Przerwałem zdanie, gdyż spostrzegłem nagle na zachodniej krawędzi pod światło sylwetkę wielbłąda z jeźdźcem, który stanął i, zoczywszy nas, wahał się, czy nas ominąć, czy nie. Po krótkim namyśle podciął wielbłąda i popędził wprost ku nam.
Przybywszy, zsiadł ze zwierzęcia i zagadnął:
— Zanim usta moje wypowiedzą salam, powiedzcie mi, kto jest waszym przewodnikiem.
— Ja nim jestem — odparłem.
— To są żołnierze, a ty bynajmniej nie wyglądasz na askariego[1], w jaki tedy sposób mogę to sobie wytłomaczyć?
— Czy uniform stanowi żołnierza?
— Nie. Wierzę ci. A co to za ludzie leżą powiązani? Co to ma znaczyć?
— Są to nasi jeńcy, łówcy niewolników.
— Czyż popełnili przez to zbrodnię?

— Oczywiście. Rabowanie ludzi...

  1. Żołnierz egipski.