Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/507

Ta strona została przepisana.

powtarzam. Ale natrafił na swego. Zdobyłeś seribę bez jednego wystrzału, bez żadnej straty w ludziach, podczas gdy ja byłbym przelał wiele krwi nadaremnie. Masz szczęście, effendi, wielkie szczęście, i jeżeli zechciałoby cię kiedy opuścić, to biada ci. Miej się więc na baczności i na przyszłość bądź więcej ostrożnym. No, a teraz mów, słucham.
Sternik opowiedział był już wszystko szczegółowo, nie miałem więc wiele do dodania, a celem moim było głównie usposobić go dobrze dla Turka. W bardzo długiej mowie nagromadziłem wszystkie możliwe argumenty na jego korzyść, i ostatecznie emir dał się udobruchać, mówiąc, aczkolwiek z widoczną niechęcią:
— Jestem ci bardzo obowiązany, a że posiadasz wyjątkowe zdolności do uzasadniania swoich humanitarnych celów, więc bądź co bądź muszę przyznać ci pod jednym względem słuszność, a mianowicie: Turek nie jest łowcą, lecz handlarzem niewolników. Ściśle jednak rzecz biorąc, handlarz nie jest wcale lepszy od łowcy, bo ten ostatni, nie mając zbytu na towar, porzuciłby swój zawód i szukałby zajęcia na innem polu. No, ale jest jakaś różnica. A zresztą ma on przy sobie siostrę, która spadłaby nam na kark niepotrzebnie. Bo cobyśmy zrobili z dziewczyną i jej czterema służącemi? Wrzucić je do rzeki, tylko dlatego, by się pozbyć ciężaru, tak czy owak nie wypada.
— Albo wiesz co! — wtrąciłem, korzystając z przelotnego humoru emira, — zostawmy mu te cztery kobiety, a będzie dostatecznie ukarany.
— Oho, myślisz już, że go puszczę na wolność tak sobie, bez niczego? Nie, effendi; muszę nawet dodać, oczywiście ku twemu zmartwieniu, że wachmistrz razem z dziesięcioma asakerami musi zginąć bezwarunkowo.
— To od ciebie zależy, nie ode mnie.
— Nie wymykaj mi się z rąk podstępem. Muszę ich uśmiercić, i na to żadnej niema rady. A co do wypuszczenia Turka na wolność, to sam przyznasz, że to