Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/510

Ta strona została przepisana.

Murad Nassyr nie myślał już teraz ani o swej przysiędze, ani o brodzie proroka. Drżał z trwogi, bo emir bynajmniej nie żartował i wziął się do niego z całą surowością. Odpowiedzi biedaka na krótkie, dosadne pytania emira następowały bez jakiegokolwiek namysłu, a ja zresztą baczyłem pilnie na rozłożone przed sobą mapy, czy podawane informacye są zgodne.
— Którą miejscowość upatrzył sobie Ibn Asl?
— Wagundę.
— Dlaczego właśnie Wagundę?
— Tamtejszy naczelnik ma wielkie zapasy kości słoniowej, a jego poddani posiadają bardzo liczne trzody. Odznaczają się oni ponadto silną budową ciała, więc są poszukiwani, jako niewolnicy.
— O, wy, psie syny! Kość słoniowa, trzody, murzyni! A niech was szejtan rozniesie na wszystkie wiatry! Czy w okolicy Wagundy są inne osady?
— Tuat, Agardu, Akoku, Foguda.
— Czy Ibn Asl obliczył, kiedy stanie u celu?
— Zastanawialiśmy się nad tem bardzo dokładnie i obliczyliśmy, że najdalej za dwadzieścia dni.
Emir spojrzał na mnie pytającym wzrokiem, na co skinąłem głową, wyrażając tem, że zeznania Turka są zgodne z prawdą.
— No, gotów jestem uwierzyć ci — rzekł nieco łagodniej, — bo nie zełgałeś niczego, i to jedno cię ratuje. Effendi wstawił się za tobą, i spróbuję uczynić zadość jego życzeniu. Znasz najprostszą i najkrótszą drogę do Goków?
— Nie byłem tam, ale z mapy wiem, że trzeba naprzód płynąć pod wodę trzy dni do maijeh Semkat. Tu należy okręt zostawić i udać się lądem na zachód, co znowu wyniesie conajmniej sześć dni.
— Potrafisz nas prowadzić drogą dogodną?
— Emirze, przecie powiedziałem już, że nie byłem tam nigdy.
Wtem zabrał głos jeden z asakerów:
— Bądź łaskaw, emirze, i pozwól mi mówić. Znam