Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/57

Ta strona została przepisana.

mniejszy ruch z ich strony nie mógł ujść naszej uwagi. Ponadto żołnierze usadowili się łańcuchem naokoło, a poza nimi również wokrąg leżały wielbłądy, spętane za przednie nogi.
I ja usiadłem tuż przy studni, by spożyć wieczorny posiłek. Przysiedli się do mnie Ben Nil i przewodnik fessarski. Fakir el Fukara znajdował się od nas tak blisko, że mógł dokładnie słyszeć naszą rozmowę. Nie miałem wcale zamiaru kryć się przed nim z czemkolwiek, gdyż inaczej gotówby sobie pomyśleć, że się go boję. Domyślałem się, że Ben Nil skorzysta ze sposobności i przypomni mi swoje żądanie co do starego Abd Asla, i istotnie, skoro tylko skończyłem wieczerzę, ozwał się:
— Nie chciałem ci przeszkadzać, effendi, ale skoro jesteś już gotów, mogę teraz mówić, nieprawdaż? Przyrzekłeś, że wydasz mi starego fakira.
— No tak całkiem pewno, jak ci się zdaje, nie przyrzekałem.
— Słusznie. Miałeś dowiedzieć się czegoś od niego, a potem pozwolić, bym go ukarał, jak na to zasłużył.
— Ale ja jeszcze z nim wcale nie mówiłem i bynajmniej mi się nie spieszy.
— O, nie! Nie uwierzę w to wcale. Tobie bardzo zależy na tym wywiadzie i wiesz nawet dobrze, że mogłoby być zapóźno. Ociągasz się jednak, bo nie życzysz sobie jego śmierci.
— Allah go ukarze!
— No, oczywiście, ale za mojem pośrednictwem.
— Popatrz tylko, toż to siwowłosy i niedołężny starzec. Czyż miałbyś sumienie wbić mu nóż w piersi?
— Ale on miał sumienie zamknąć nas obu w studni, abyśmy tam marnie zginęli. A dziś, czy nie był gotów do wymordowania dwudziestu ludzi? Jeżeli go ułaskawisz, to popełnisz przez to wielki grzech wobec Allaha, który przecież i twoim jest Bogiem.
— To prawda — potwierdził przewodnik — bo i mnie zaglądała już śmierć w oczy z jego powodu