Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/60

Ta strona została przepisana.

— Słyszeliśmy jednak, że ty wzbraniasz mu tego.
— Bynajmniej. Jeżeli wy się zgodzicie, wolno mu postąpić, jak zechce.
— W takim razie, effendi, jużeśmy się zgodzili na wszystko.
— To znaczy, że oddajecie życie fakira w ręce Ben Nila.
— Tak.
— A zatem jużeśmy się porozumieli. Możesz to oznajmić swoim towarzyszom.
Zołnierz oddalił się zadowolony bardzo z obrotu sprawy, a Ben Nil chwycił mą rękę i ozwał się:
— Dziękuję ci, effendi. Prawu pustyni stanie się zadość i, mam nadzieję, nie powtórzy się straszna zbrodnia, jakiej byliśmy świadkami.
— Idź więc i wbij związanemu i bezbronnemu starcowi nóż w piersi. To bardzo szlachetne i — bohaterskie!
Na te słowa spuścił wzrok ku ziemi. Widać było, że walczy z samym sobą. Po chwili podniósł głowę i zapytał::
— Czy ten starzec należy istotnie do mnie i czy mogę z nim uczynić, co mi się podoba?
— Możesz.
— Dobrze. Wykonam zemstę zaraz.
Zerwał się i dobył noża, gdy wtem przyskoczył ku niemu fakir el Fukara i chwycił go za ramię:
— Stój! To byłby mord, a ja na to wcale nie pozwolę!
Ben Nil odepchnął go od siebie z taką siłą, o jakiej byłbym nigdy nie przypuszczał.
— Milcz! — krzyknął. — Co ty masz tutaj do rozkazywania! Na twoje słowa zważam tyle, co na brzęczenie muchy.
— Milcz ty sam, smarkaczu, bo jeżeli zbierze mnie ku temu ochota, zmiażdżę cię w moich rękach, jak nędznego komara.
— Spróbuj, nie bronię ci tego wcale.