Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/68

Ta strona została przepisana.

dzięki czemu widno było jak w dzień i mogłem ze swego ukrycia przypatrzyć się dostatecznie czworonogiej bestyi. Okaz był istotnie wspaniały; wysoki więcej niż na metr, a długi na jakie półtrzecia metra, nadzwyczaj silny i potężny, z bardzo długą, gęstą, czarną grzywą. Złożyłem się w pozycyi leżącej, lecz nie mogłem wypalić, bo zwierz przybrał postawę wcale dla celu niekorzystną, a zmarnować wystrzał, to rzecz wielce ryzykowna. Zresztą nie było czasu na długie namysły, bo lew zauważył uciekającego fakira i złożył się do skoku za nim. W tej chwili wydałem z siebie okrzyk tak silnie, jak tylko mogłem, by zwrócić uwagę rabusia na siebie. Gdyby bowiem „raczył łaskawie“ skierować się ku mnie, miałbym doskonały cel, ale jego królewska wysokość nie raczyła nawet zauważyć mojej uprzejmości, zaszczycając jedynie fakira el Fukara swoimi względami. Jeden potężny skok, drugi, trzeci... Zobaczono go aż w obozie, gdzie powstał piekielny lament; krzyczał również Fesarah, jakby go na rożnie pieczono. Zastanowiło to fakira, obejrzał się, a spostrzegłszy grożące mu niebezpieczeństwo zdrętwiał i padł na kolana, próbując bez skutku dobyć z siebie głos. Jeszcze trzy skoki, a zwierz chwyci go w ostre swoje pazury....
Wszystko to było dziełem jednej chwili, ale zdołałem wyzyskać nawet tak krótki czas znakomicie. Nie wypuszczając wcale dubeltówki z prawej ręki, dobyłem lewą rewolwer i, puściwszy się za drapieżcą, dałem sześć strzałów raz poraz w powietrze, naśladując przytem wycie. To pomogło. Lew teraz mnie zauważył i rzucił się w moją stronę. W okamgnieniu przykucnąłem do ziemi i złożyłem się... Odetchnąłem w tej chwili, będąc pewnym, że tamci dwaj są ocaleni. Lew bowiem rzuca się przedewszystkiem na tego, kto weń mierzy. Stanęliśmy więc naprzeciw siebie do rozstrzygającej walki i nawet w tym momencie nie straciłem zimnej krwi. Jeden z nas zginie — to prawda i, gdyby los padł na mnie — wszystko jedno. Kiedyś przecie