Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/71

Ta strona została przepisana.

człowiek tak czy owak zginąć musi, a czy to prędzej czy później... Zwierz tymczasem mierzył wzrokiem przestrzeń, dzielącą go ode mnie. Za jednym susem nie mógł mnie dosięgnąć, ku temu trzeba było dwu, jeżeli go trafię w chwili, gdy po pierwszym skoku dotknie ziemi, to wygrana po mojej stronie, jeżeli zaś nie — to na drugi strzał zabraknie czasu.
Była to chwila iście piekielnej męki. Rozjuszony kot nie wydał z siebie żadnego głosu, co świadczyło o jego niezwykłej pewności siebie. Oto już rozpostarł przednie łapy szeroko, wzniósł je do góry, odbił się tylnemi i w chwili, gdy w oddaleniu dwunastu kroków przedemną wrył się pazurami w grunt — wypaliłem. Wstrząsł się cały i odbił w tył, jakby go kto pchnął silnie z przodu, i to było dla mnie znakiem, że kula nie chybiła, ale naprężona siła woli zwierzęcia i energia mięśni działały w dalszym ciągu. Potężne cielsko wzniosło się znowu w powietrze, kierując się prosto na mnie tak, że poczułbym był z pewnością na ciele ostre pazury, gdyby mi było brakło przytomności umysłu. W momencie, gdy zwierz sięgnął w skoku najwyższego punktu, wypaliłem poraz drugi, wypuściłem strzelbę z rąk i szarpnąłem się gwałtownie na bok, wyciągając równocześnie nóż z za pasa. Obrona ta jednak była na szczęście już zbyteczna. Zwierz leżał na grzbiecie, wierzgając nogami na jedną i drugą stronę w śmiertelnych skurczach, poczem przeciągnął się straszliwie, buchnął pianą z otwartej szeroko paszczy i — koniec. Był nieżywy i bez szczegółowych badań i dochodzeń wiedziałem już w tej chwili z całego przebiegu, że obie kule nie chybiły ani na jotę, a mianowicie, pierwsza przez oko dostała się do mózgu, druga z dołu trafiła w samo serce. Mimoto nie miałem odwagi przystąpić bliżej, ponieważ zdarzało się wiele razy, że pozornie zabity lew, z kilkoma kulami w czaszce, zrywał się nagle, jak wściekły. Podjąłem więc z ziemi dubeltówkę, naładowałem nanowo i końcem luf poruszyłem nieboszczyka. Gdyby istotnie był się obudził, to nimby