się jeszcze rzucił, dostałby dwie kule. Zwierz jednak nie dawał żadnego znaku życia.
Wszystko stało się tak niezmiernie szybko, że fakir el Fukara ciągle jeszcze klęczał na ziemi, a Fesarah stał opodal nieruchomy jak słup soli i darł się w niebogłosy. Zołnierze natomiast uciszyli się zupełnie, bo nic im już nie groziło. Pospieszyłem teraz do fakira, chwyciłem go za ramię, chcąc go podnieść i rzekłem:
— Ty jeszcze klęczysz i modlisz się? Ludożerca już nie żyje.
— Nie ży... ży. ży, ję?! — powtórzył ostatnie moje słowa bezwiednie.
— Z pewnością nie żyje i nie masz się już czego obawiać.
— Hamdulillah!
Wypowiedział jeszcze ten jeden wyraz, poczem wstał i, nie interesując się bynajmniej lwem, nie pytając O nic, czmychnął w las, aż się za nim pokurzyło.
Chciał zapewne okazać mi w ten sposób wdzięczność za uratowanie mu życia. Ciekawy objaw, ale mniejsza o to. Fesarah słyszał moje słowa, otrząsł się trochę z śmiertelnej trwogi i zapytał:
— Czy naprawdę już nie żyje?
— Z wszelką pewnością.
— I można go zobaczyć i dotknąć się go?
— Można.
— W takim razie zawołam żołnierzy, niech się przekonają o naszym tryumfie, niech sławią naszą waleczność!
Nie mogłem się powstrzymać od śmiechu na te słowa. Mówił o „naszym“ tryumfie, „naszej“ waleczności... i byłem bardzo ciekaw zobaczyć lwa, którego on tak „walecznie“ położył, ale przedewszystkiem trzeba było przypatrzyć się bliżej mojej zdobyczy. Towarzysze obozowi jednak nie spieszyli się bardzo, nie biegli na miejsce zwycięstwa z okrzykami radości, lecz posuwali się z niedowierzaniem i obawą, zachowując się nadzwyczaj ostrożnie i cicho.
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/72
Ta strona została przepisana.