słusznym gniewem oburzenia, rzucili się na potwora i odnieśli zwycięstwo. Ty, effendi, jesteś jednym z tych bohaterów, a drugim jestem ja we własnej swojej osobie. Wy zaś świadkowie tego czynu nieśmiertelnej sławy wznieście teraz okrzyk: Niech żyją zwycięzcy!
— Niech żyją! Cześć im i sława! — krzyknęli obecni z całej piersi.
— Dusiciel ludzi i zwierząt nie przybył tu sam, lecz przyprowadził ze sobą bezbożnego towarzysza swoich haniebnych zbrodni. I ten właśnie towarzysz niecnota, którego duszę przeklętą powinien był Allah wcielić raczej w kulawego, parszywego psa, ten zbrodzień miał czelność stanąć ze mną oko w oko. Ogarnął mnie niepowstrzymany zapał do walki... chwyciłem swoją flintę wizyjną, dałem strzał i dusza bestyi powędrowała na samo dno piekła, a ścierwo leży tam w krzaku, opromienione jasnością mojej bohaterskiej sławy. Nim jednak pokażę wam tego potwora, abyście mieli sposobność przekląć go i nasycić się zemstą, winniście wpierw uczcić zwycięzcę trzykrotnym okrzykiem.
Ządaniu temu stało się natychmiast zadość, poczem upojony szczęściem „zwycięzca“ raczył także zauważyć i moją osobę, zwracając się ze słowami:
— Żem więc położył koniec żywemu grobowi tylu wiernych wyznawców proroka, należy mi się słusznie zegarek i luneta, bo godnie na to zasłużyłem, czyniąc to wszystko, co effendi. Uśmierciłem czworonogiego potwora, którego głos silniejszy był niż grzmoty, ba, nawet ja prędzej niż effendi dokonałem swego czynu. Tu, pod memi stopami mam w tej chwili olbrzyma we własnej jego skórze, która powinna była być żywcem jeszcze z niego ściągnięta. Effendi zużył aż dwie kule do uśmiercenia tej bestyi, podczas gdy mnie do zwycięstwa wystarczyła tylko jedna. Mimoto i temu zwycięzcy należy się nagroda i na jego cześć wznieście okrzyk: Niech żyje! Sława mu i cześć!
— Niech żyje! — krzyczeli gromko wszyscy.
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/74
Ta strona została przepisana.