Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/78

Ta strona została przepisana.

samego na przodzie. Zwróciłem się tedy do przewodnika, mówiąc:
— Dobrze, jestem skłonny wyręczyć cię w tem trudnem zadaniu i wybawić was wszystkich, ale pod tym tylko warunkiem, że podejdę z tamtej strony i wypłoszę go tak, aby poszedł prosto na ciebie. Będziesz miał wspaniały, popisowy cel!
Postąpiłem parę kroków, jakbym istotnie chciał wykonać ten zamiar, gdy nagle przewodnik krzyknął rozpaczliwym głosem:
— Na Allaha, daj pokój, nie rób tego! Ja o czemś podobnem ani słyszeć nie chcę.
— A zatem, jak widzę, boisz się. No, dobrze, przekonam cię teraz, jak wielkie grozi ci niebezpieczeństwo. Popatrz tylko dobrze, czy to są tylne łapy lwa, czy też nogi wielbłąda?
Ostatni wyraz zaakcentowałem tak wymownie, że wszyscy odgadli, co mam na myśli.
— Ależ to nieprawda, — zaprzeczył Fesarah — powiedziałeś sam przed chwilą, że czasem nie potrafisz odróżnić lwa od wielbłąda!
— A ty wielbłąda od lwa, o czem cię zaraz przekonam. Zwierzę, które postrzeliłeś, było istotnie większe od mego lwa, ale niestety nawet do niego nie podobne. Nie jest to bowiem żaden lew, tylko biedny, Bogu ducha winien wielbłąd fakira el Fukara. Chodźcie przekonać się o tem!
Podszedłem do krzaka i poodginałem gałęzie tak, że wszyscy mogli zobaczyć. Było to istotnie wielbłądzisko, postrzelone w prawą tylną nogę. W tej chwili żołnierze odzyskali na nowo odwagę i przybiegli szybko do mnie, wybuchając niepowstrzymanym śmiechem,
— Co za lew, jaki groźny potwór! — wykrzyknął jeden z nich. — Gdyby nie Fesarah, byłby nas wszystkich połknął odrazu. Fesarah odwrócił od nas straszne niebezpieczeństwo, uratował nam wszystkim życie i dlatego zasłużył sobie na miano najdzielniejszego pogromcy lwów w całym kraju. A zatem, koledzy,