Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.2.djvu/97

Ta strona została przepisana.

reisa effendiny, będę zgubiony! Ty jesteś szlachetny i nie uszło to wcale mojej uwagi, ile zadałeś sobie trudu, aby uratować mi życie, ale reis effendina jest srogi i nieugięty. Bez miłosierdzia każe mnie natychmiast rozstrzelać albo, co gorsza jeszcze, powiesić.
— A to jest bardzo możliwe — potwierdziłem.
— Przyznajesz sam i istotnie niema dla mnie innej rady, jak tylko przygotować się godnie na śmierć. Ty musisz oczywiście dopomóc mi w tem, bo tak chrześcijańska wiara nakazuje swoim wiernym. Od tego przygotowania się na śmierć zależy cała wieczność człowieka.
— Masz słuszność. Kto bez skruchy, bez żalu i bez dobrych uczynków, a tylko z grzechami na sumieniu umiera, ten jest na wieki potępiony.
— Otóż ja żałuję i pragnę odpokutować szczególnie jeden grzech, który na sumieniu mi cięży. Ty nie jesteś człowiekiem zemsty i mam nadzieję, że dopomożesz mi w mojem postanowieniu.
— Ależ najchętniej — odrzekłem, ciekaw ogromnie, co on obmyślał, by mnie wprowadzić w błąd. I wziął się ku temu zgrabnie. Przedewszystkiem udał wielką skruchę i pokorę i zaczął mówić miękkim, płaczliwym tonem:
— Na sumieniu mojem cięży straszny grzech i chętniebym go się pozbył, ale wiem z góry, że reis effendina nie da mi czasu do naprawy tego błędu, zwracam się więc już teraz z pewną prośbą do ciebie. Na moje szczęście znajduje się tu fakir el Fukara, jeden jedyny człowiek, który zna stosunki, jak tego sprawa wymaga, i jest też jednym jedynym, który może mi być tu pomocny. Pozwól więc pomówić mi z nim słów parę!
— Hm — rzekłem, zastanawiając się. — Żądasz odemnie rzeczy niemożliwej.
— Ależ bynajmniej. Idzie o wymianę paru słów.
— Czy mniej, czy więcej słów, to wszystko jedno, wiesz zresztą sam, jak mało ci dowierzam.