Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/100

Ta strona została przepisana.

mnie poprzednio jarzma czyli szebah. Jeńcy bowiem powiązani byli dotychczas prowizorycznie; teraz pozakuwano ich w łańcuchy, kajdany i owe szebah w ten sposób, że mogli leżeć tylko na jednym boku, a odwrócić się dopiero wówczas, gdyby w jednej chwili spróbowali uczynić to wszyscy razem. Zachowywali się ci biedacy teraz spokojnie, wiedząc, że opór pogorszyłby tylko ich straszne położenie.
Wreszcie Ibn Asl podszedł do mnie i, drwiąc z szatańskim uśmiechem, zapytał:
— No, i jakże ci się podobało? Ładny połów? nieprawdaż? Udał się wyśmienicie, no!
Stłumiłem w sobie przemocą wzburzenie i odrzekłem zupełnie spokojnie:
— O, połów zaiste wspaniały! Pozostawiłeś przy życiu co najmniej ze dwieście głów. Jeżeli w czasie transportu uśmiercisz z różnych powodów choćby czwartą część, to i tak pozostanie ci sto pięćdziesiąt do sprzedania. Do tego dodać należy trzodę. Naprawdę zazdroszczę ci...
Warto było widzieć łotra po tych moich słowach. W innej okoliczności byłbym mu parsknął śmiechem w nos, — tak komiczną uczynił minę, posłyszawszy moją pochwałę, przyczem cofnął się krok wtył.
— Ty mi zazdrościsz? Allah czyni cuda nad cudy! Widocznie wstąpiła w ciebie jakaś inna dusza!
— Bardzo dobrze wywnioskowałeś; wstąpił we mnie inny, nowy zupełnie duch, i poznasz go niebawem.
— Czyżbyś miał chęć zostać łowcą?
— A tak. Istnieje pewien rodzaj szczególniejszych ludzi, których chcę złowić, i mam nadzieję, że mi się to jak najlepiej uda.
— Cóż to za ludzie?
— Mógłbym nie powiedzieć ci prawdy, jednak, abyś mnie nie uważał za tchórza, pozbawionego zresztą jakiejkolwiek nadziei, zdradzę przed tobą tajemnicę... Otóż pragnę złowić przedewszystkiem ciebie i twoich białych asakerów.