Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/101

Ta strona została przepisana.

Ibn Asl wybuchnął głośnym śmiechem:
— Mnie i moich białych żołnierzy? A dlaczego i nie czarnych?
— Bo ci są obałamuceni przez ciebie i oszukani, wobec czego nie spotka ich ta kara, która oczekuje ciebie i twoich białych wspólników.
Łotr patrzył na mnie dłuższą chwilę świdrującym wzrokiem, następnie przystąpił bliżej, zbadał okowy moje bardzo dokładnie i, przekonawszy się, że wszystko w porządku, rzekł:
— Omal nie uwierzyłem w tej chwili, że zdołałeś uwolnić się. No, ale na szczęście tak nie jest, wobec czego gotów jestem uwierzyć, że dostałeś nagle bzika...
— Ooo! zmysły moje są zupełnie zdrowe — rzekłem, — i świadom jestem tego, co mówię.
— Tak? No, ale ja ci pokażę, w jaki sposób ja podobne...
Zamilkł nagle i począł mi się znów przypatrywać przeszywającym wzrokiem, podczas gdy ja również bystro patrzyłem mu w oczy, nie poddając się bynajmniej. Ostatnie jego słowa wypowiedziane były w przystępie gniewu. Wydobył nawet był nóż z za pasa, chcąc zapewne utopić go w mej piersi; ale się rozmyślił i, zamiast tego, uśmiechnął się szatańsko, chowając nóż napowrót:
— Mimo wszystko, jeszcze nie czas! Nie zmusisz mię do tego niczem. Mam dosyć rozumu, by odgadnąć twoje zamiary...
— Ech, ku temu zbyteczny jest jakiś wyjątkowy rozum. Mam zamiar powiedzieć ci prawdę, nic więcej.
— No, no! Żebyś nie wiem jakich wykrętów używał, nie wywiedziesz mię w pole. Uważasz się tym razem stanowczo za zgubionego i wiesz, że nie ujdziesz mej zemsty i że czekają cię takie męczarnie, jakich jeszcze nikt na świecie nie doznawał. Otóż, aby oszczędzić sobie tych męczarń i umrzeć prędko, lekką śmiercią, postanowiłeś draźnić mię, sądząc, że w przy-