Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/102

Ta strona została przepisana.

stępie gniewu skończę z tobą odrazu. Ale przeliczyłeś się w rachubie. Utrzymam cię przy życiu, aż póki nie zniszczę Wagundy i nie pochwycę kochanego twego przyjaciela, reisa effendiny. Wiem, że się kochacie, więc przyjemniej wam będzie obydwom cierpieć razem.
Położył mi rękę na ramieniu, zaśmiał się znowu szatańsko i ciągnął dalej:
— Widzisz więc, że niełatwo podejść mnie podstępem i że ani Allah, ani szatan nie wyrwą cię już z mej mocy. Jesteś zgubiony! A jeżeli ci się roi, że reis efiendina przybędzie ci na pomoc, przyjmij do wiadomości, że na Wagundę wyruszam jeszcze dzisiejszej nocy. Reis nie spodziewa się mnie jeszcze, i dlatego zaskoczę go zupełnie nieprzygotowanego. Wy trzej otrzymacie teraz posiłek, ale bynajmniej nie z litości, lecz dla dodania wam sił do uciążliwego marszu.
I odwrócił się ode mnie, by wydać odpowiednie rozkazy. Ja zaś czułem się bardzo zadowolony z tego, co mi powiedział. Byłem mianowicie pewny, że nie zabije mię jeszcze, ani też nie zechce na razie wyrządzić nam krzywdy na zdrowiu.
Dano nam następnie dla zasilenia się po kawałku mięsa i trochę wody. Mięso wkładano nam pokrajane do ust, jakbyśmy byli zwierzętami do utuczenia. Gdy najedliśmy się do syta, poodwiązywano nas od palów i w asystencyi trzech strażników odprowadzono na bok, abyśmy się pokładli na odpoczynek.
Położyłem się, odwrócony plecyma do miejsca, które było widownią strasznego mordu, aby o tem nie myśleć. Nie rozmawiałem też z towarzyszami niedoli, gdyż wiedziałem, że czekały nas za to cięgi. I oni byli widocznie tego samego zdania, bo nie zdradzali ochoty do rozmowy.
Odpoczynek nasz jednak nie trwał długo, bo zaledwie się trochę zdrzemnąłem, gdy zaczęto się przygotowywać do wymarszu. Pobudzono też niebawem schwytanych niewolników i popędzono naprzód długim łańcuchem. Za nimi poganiacze gnali zbitą w kupę