Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/103

Ta strona została przepisana.

trzodę. Nas trzech prowadzili asakerzy pod osobistym nadzorem Ibn Asla.
W miejscu, gdzie pozostawione były woły wierzchowe, zatrzymaliśmy się na krótko. Ibn Asl kazał przyprowadzić posiodłane woły i ozwał się:
— Ben Nil i Selim nie umieją dobrze jeździć. Jeżeli nie zdejmę im szebah, gotowi mi paść po drodze. Że jednak bardzo ich lubię i pragnę zachować przy zdrowiu, więc ułatwię im jazdę przez zdjęcie tych wideł z karku. Ty jednak, effendi, czujesz się w siodle, jak we własnym domu, i wobec tego pozostawię ci tę miłą drewnianą ozdobę. Mam nadzieję, że będziesz mi wdzięczny za ten dowód wyróżnienia z mej strony...
Słowa te, wypowiedziane z bezlitośnem szyderstwem, świadczyły, że czeka mię bardzo a bardzo uciążliwa podróż. Mimo to poddałem się losowi ze spokojem i rezygnacyą. Jedyną nadzieję pokładałem... w wodzie. Zaraz to wytłómaczę.
Kiedy zakładano mi poraz pierwszy okowy na ręce, sądziłem, że zdołam uporać się z tem żelaziwem w sposób najprostszy, to jest wyjmę ręce, chociażbym nawet miał się pozbyć kawałka skóry. Nie wziąłem jednak w rachubę tutejszycch warunków klimatycznych. Pociłem się przecie, a ręce były ustawicznie wilgotne i obrzmiałe, — gdybym tedy chciał koniecznie uwolnić je z żelaza, należałoby wymoczyć je w zimnej wodzie. Woda więc w tym wypadku była jedynym środkiem ratunku dla mnie.
Ben Nila i Selima uwolniono od ciężkich drążków i przywiązano ich do siodeł. Również i mnie osznurowano na całem ciele. Z początku prowadzono zwierzęta wśród krzaków z wielką ostrożnością; potem wjechaliśmy na otwartą przestrzeń, gdzie zgromadził się był już cały oddział i szykował się do dłuższej drogi. Naprzód wyprawiono dwu drabów, którzy, jak się później przekonałem, znali drogę dokładnie. Za nimi w pewnem oddaleniu jechała grupa, złożona