Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/106

Ta strona została przepisana.

podsłuchać, a przytem... muszę mieć czas do obmyślenia czegoś. O jedno tylko się boję: abym nie złamał karku w czasie tej jazdy.
Obawa o złamanie karku bynajmniej nie była żartem, bo istotnie groziło mi podobne niebezpieczeństwo. Szarpano mię zprzodu, ztyłu i zboku, a to dawało się we znaki nietylko mnie, lecz i wołowi. Gdyby zaś zwierzę straciło wreszcie cierpliwość i znarowiło się albo padło z udręki, to ja, będąc przymocowanym doń i mając szebah na karku, jużbym się nie pozbierał więcej.
Nad ranem zdrętwiały mi ręce zupełnie od ciągłego przytrzymywania drążka na karku, a i nóg nie czułem również z powodu silnego skrępowania, — gdy zaś nastał dzień, męczarnia moja jeszcze się powiększyła, bo teraz, już nie wymijając lasów, jechaliśmy na przełaj, byle najkrótszą drogą. Można sobie wyobrazić, co w moich okolicznościach przecierpiałem w lesie, gdzie każda gałąź szarpała mię obezwładnionego niemiłosiernie. Mimo to, wytrzymałem jakoś do południa, gdy nareszcie Ibn Asl zarządził odpoczynek, bo woły były mocno pomęczone.
Pozdejmowano nas wszystkich trzech z siodeł, i w tej chwili dopiero odczułem, że siły moje wyczerpały się niemal zupełnie. Nie mogłem ustać na nogach i runąłem na ziemię, jak kloc.
— Czyżby naprawdę było aż tak źle z tobą? — śmiał się Ibn Asl, — czy może jeszcze i teraz zechcesz się chełpić swą siłą?
— Nie chełpiłem się nigdy — odrzekłem, — a jeżeli sądzisz, że cierpię, to muszę cię wyprowadzić z błędu. Nie cierpię, ale raczej cieszę się, że nie dociągniesz nas na czas do Wagundy.
— Dlaczego?
— Bo ja będę na przeszkodzie.
Odpowiedź ta zastanowiła go. Odwrócił się odemnie, nic nie rzekłszy, z czego wnioskowałem, że będzie się ze mną obchodził jeszcze gorzej.