Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/109

Ta strona została przepisana.

O świcie uwolniono mię z szebah oraz rzemieni i wyprowadzono z namiotu na śniadanie, dając mi kaszy, sporządzonej z durry w ten sam sposób, jak wczoraj. Po śniadaniu oprawcy moi posadzili mię skrępowanego na wołu, i rozpoczęliśmy dalszy pochód. Spostrzegłem zaraz nieobecność jednego z przewodników, który, jak się później dowiedziałem, pojechał naprzód jeszcze w nocy na wywiady.
Położenie moje tego dnia było jednak wcale znośne, gdyż nie trapiła mię szebah i można było kierować dowolnie bydlęciem. Ben Nil również nie skarżył się zbytnio, a tylko Selim jęczał i skomlił poza mną bez ustanku. I nie dziw, — niewygoda dawała się biedakowi dosyć we znaki, tembardziej, że był to człowiek starszy wiekiem. Współczułem z nim w tej niedoli, pomimo, że on właściwie był przyczyną wszystkiego złego, i od czasu do czasu uspokajałem go, jak mogłem.
— Milcz, effendi! — odpowiadał mi z widoczną niechęcią; — ty jeden winien jesteś, że spotkał mię tak straszny los.
— Ja? co znów pleciesz?
— A ty! Gdybyś był został w Wagundzie, nie byłbym biegł za tobą. Teraz oto, dzięki tobie, członki mam bezwładne, niczem kawałki drewna, a łez wylałem już tyle, że w ciągu roku deszczu tyle nie spadnie na ziemię. Ten wół, na którym siedzę, to śmierć moja męczeńska.
— A mnie się zdawało, że jesteś niezłym jeźdźcem.
— No, tak, jeźdźcem jestem nietylko dobrym, ale i najwytrzymalszym pod słońcem. Oho! potrafię ja okiełznać nawet najdzikszego rumaka. Ale... któż z porządnych ludzi ujeżdżał kiedy głupie, ordynarne bydlęta?
Nawet w tak opłakanych okolicznościach blagier nasz nie mógł się pozbyć chełpliwości. Zresztą nie można się dziwić wygodnisiowi oryentalnemu, że jazda na sudańskim byku była mu mniej przyjemną, niż siedzenie na miękkim dywanie. Mnie się zdaje, że nawet wytrwały syn północy nie mógłby innego być zdania.