Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/112

Ta strona została przepisana.

Połączyli się tu z nami, wychodząc z ukrycia, dwaj wywiadowcy, którzy jeszcze w nocy odjechali byli naprzód. Stanąwszy przed Ibn Aslem, szczegółowo zdali mu sprawę z wywiadów. Słyszałem oczywiście wszystko, bo stałem tuż za opryszkiem, który wcale ze swoich planów nie czynił tajemnicy.
— No! — zapytał, — jakże wam się powiodło?
— Wyśmienicie, panie! — odrzekł jeden z wywiadowców.
— Jak daleko stąd do wsi?
— Pieszo godzina drogi, wierzchem jednak znacznie mniej. Podsłuchałem rozmowę dwu ludzi, znajdujących się w lesie po tamtej stronie brodu...
— Cóż to za ludzie? czarni z Wagundy?
— Nie, panie, biali asakerzy reisa effendiny. Snadź wyszli na polowanie do lasu, a że nic im się nie trafiło, usiedli znużeni pod drzewem i rozmawiali.
— No, no? o czemże była mowa?
— O tobie, panie. Mogę to sobie poczytać za szczęście, żem ich spotkał, no, i że... uszedłem cało, bo mogło być ze mną bardzo źle, Przebyłem był właśnie bród i udałem się w las, by przywiązać w ukryciu wołu, a potem pieszo podkraść się pod samą wieś, gdy wtem o jakie dwa, trzy kroki spostrzegłem tych dwu ludzi.
— I cóż dalej?
— Cofnąłem się ostrożnie, ukryłem wołu i podszedłem cichutko pod krzak, za którym siedzieli; rozmawiali głośno i swobodnie o tobie, a mianowicie cieszyli się, że nie przybędziesz wcześniej, niż za pięć dni.
— A więc nie poczyniono tam prawdopodobnie żadnych przygotowań do tej pory?
— Na razie obmyślili tylko sposób, w jaki mają cię przyjąć. Przedewszystkiem wyślą kilku szpiegów, a przekonawszy się, że zmierzasz wprost na Wagundę, dopuszczą cię aż nad jezioro, które leży tuż u stóp wzgórza. Wówczas urządzą na ciebie gwałtowny atak z góry, by zepchnąć cię w jezioro.