Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/113

Ta strona została przepisana.

— Wszystko to słyszałem już od Selima, naszego jeńca, i nie jest to dla mnie nowiną. Kto dowodzi? sam reis efiendina?
— Tak, ale ludzie nie mają doń wielkiego zaufania. Asakerzy mówili, że effendi był im milszy, a nawet Borowie cenią go więcej i bardziej mu ufają.
Tu Ibn Asl obrócił się do mnie i rzekł:
— Słyszałeś, effendi, jaką cieszysz się sławą? Przypuszczam, że okażesz się godnym zaufania, którem cię tak łaskawie obdarzają.
— Bądź pewny — odrzekłem spokojnie, — że uczynię wszystko, co będzie w mej mocy i co będę uważał za odpowiednie,
— Ba, ale co do tej twojej mocy, to ona nawet psu na uwięź przydać się nie może — zaśmiał się, jak zawsze, z szatańską złośliwością, poczem zwrócił się znowu do wywiadowcy z pytaniem:
— Cóż słyszałeś więcej?
— W Wagundzie mniemają, że ci trzej, którzy są teraz naszymi jeńcami, udali się z powrotem tą samą drogą, którą przybyli w te okolice,
— Co? więc nie wiedzą, że oni wybrali się do Fogudy?
— Nie domyślają się tego. O ile zrozumiałem z podsłuchanej rozmowy, effendi obraził się na reisa effendinę i, porzuciwszy go raz na zawsze, powędrował, jak przypuszczają, w kierunku Nilu.
— Wiadomość ta mocno mię cieszy. Czy rzeka u brodu bardzo głęboka?
— Nie; woda sięga bydlęciu zaledwie po tułów.
— Musimy się zaraz przeprawić na drugą stronę. Znalazłeś może w pobliżu miejsce, w którem moglibyśmy się dobrze ukryć?
— Owszem, wyszukałem znakomite zacisze do rozłożenia obozu; leży ono w połowie drogi stąd do Wagundy. Jeżeli nie rozniecimy ogni, to nikt nas tam nie podejdzie.
— A więc prowadź nas, ale szybko, abyśmy mieli