Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/114

Ta strona została przepisana.

choć trochę czasu na odpoczynek, bo około północy urządzimy napad.
— Pozwól mi, panie, zauważyć, że mieszkańcy wsi mają u siebie gości, mianowicie Borów i asakerów reisa efiendiny, a wiadomo ci, że gdzie są goście, tam idzie się spać później, niż zwykle.
— Masz słuszność. W takich okolicznościach będą spali najtwardszym snem między północą a wschodem słońca, i zaatakujemy wieś właśnie o tej porze. Później wyślę jeszcze kogo na zwiady, a teraz naprzód!
Przebywszy bród, podążyliśmy prosto w kierunku wsi, a po upływie pół godziny, prowadzeni przez wywiadowcę, skręciliśmy w las. Drzewa tu były bardzo rozłożyste i rosły zrzadka od siebie. Przewodnik wkrótce wskazał Ibn Aslowi ocienioną ze wszech stron obszerną polankę, dogodną do rozłożenia obozu, który też natychmiast urządzono. Bydlęta poprzywiązywali asakerzy do drzew, a kilku z nich zajęło się ustawieniem namiotu dla dowódcy. My trzej otrzymaliśmy znowu szebah i kajdany na ręce, a rzemienie na nogi. Ponieważ mało zwracano na nas uwagi, mogliśmy rozmawiać ze sobą dowoli.
— Źle z nami, effendi — ozwał się Ben Nil, — Dotychczas mnie i Selima krępowano tylko rzemieniami, teraz zaś i nam włożono żelaza na ręce, co uważam za bardzo zły znak dla nas.
— Tylko nie rozpaczaj! — rzekłem. — Musi się znaleźć jakiś środek, jakaś deska ratunku.
— Ba, ale nie w takich warunkach. Ja skrępowany i bezwładny zupełnie, Selim również, ciebie znowuż prawdopodobnie przymocują do namiotu. Jakże tu wobec tego mieć nadzieję? na jaki liczyć wypadek?
— Na jaki wypadek? W ostatecznym razie może mi się uda obezwładnić Ibn Asla...
— Jakimże to cudem? Wszakże jesteś i będziesz nadal związany i przykuty!
— No, tak; szebah przywiążą zapewne do pala