Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/116

Ta strona została przepisana.

namiotu i przymocowali tak samo, jak nocy poprzedniej. Ibn Asl siedział przez pewien czas u wejścia do namiotu i rozmawiał z asakerami, poczem jednego z nich posłał po świeżą wodę, bo tamtej było zamało.
Upłynęła dobra godzina, zanim żołnierz wrócił z wodą. Ibn Asl napił się, a następnie postawił naczynie wewnątrz namiotu. Niebawem wrócili też wysłani wywiadowcy, meldując, że we wsi panuje bardzo ożywiony ruch, z czego należy wnosić, że mieszkańcy nieprędko pokładą się na spoczynek.
Było tak ciemno, że nie mogłem nic rozróżnić. Ibn Asl milczał przez chwilę, poczem usłyszałem jego głos:
— Więc urządzimy napad dopiero po północy. Wartę ustawić tak samo, jak wczoraj, i nakazać jej, aby o północy zbudziła wszystkich. Podać mi tu koce!
To mówiąc, począł słać sobie legowisko, a że naczynie z wodą przeszkadzało mu w tej robocie, więc odstawił je na bok, w stronę mego barłogu. Następnie obmacał starannie moje więzy i zauważył przytem:
— Pociesz się, psie jeden, że dzień dzisiejszy był ostatnim dniem dobrym w twem życiu. Jutro inny czeka cię los: będziesz wył wespół z reisem effendiną tak okropnie, że usłyszą cię po tamtej stronie Nilu.
— Ha, trudno! Jeżeli już tak być musi... — odrzekłem, udając rezygnacyę, a w głębi duszy drżałem z obawy, aby mu nie przyszło na myśl odsunąć ode mnie stojące tuż naczynie z wodą.
Na szczęście zapomniał o niem i, przekonawszy się, że jestem dobrze zabezpieczony, położył się na swem legowisku. Doznałem niezwykle radosnego uczucia i z niesłychaną ulgą odetchnąłem całą piersią. Trzeba było teraz przeczekać, aż opryszek zaśnie.
W wielkiem naprężeniu nerwowem męczyłem się co najmniej godzinę, która wydała mi się wiecznością. Nareszcie Ibn Asl począł chrapać. Wyciągnąłem związane nogi w kierunku naczynia, by je przysunąć niemi bliżej do siebie. Była to robota, wymagająca iście syzyfowego wysiłku i cierpliwości nadludzkiej... Powoli,