Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/117

Ta strona została przepisana.

ostrożnie, pocichu zdołałem nareszcie przysunąć ku sobie naczynie z wodą — brzuchaty garnek gliniany, zwany przez krajowców „kulą". Na szczęście, miał on dostatecznie szeroką szyję, więc z łatwością włożyłem weń naprzód lewą rękę, oczywiście tak ostrożnie, by nie wywołać brzęku łańcucha, i przez godzinę mniejwięcej trzymałem ją w wodzie, mówiąc nawiasem, dosyć zimnej, poczem wyjąłem rękę z garnka i, dotknąwszy ją ręką prawą, przekonałem się, że znacznie straciła na wymiarze. Spróbowałem teraz wyjąć ją z żelaznej obrączki... Hamdulillah!... poszło znakomicie! W następnej sekundzie wyciągnąłem ze swojej szebah poprzeczny kołek i uwolniłem z nieznośnego jarzma zbolałą głowę... Pozostały do oswobodzenia tylko nogi... I widocznie sprzyjało mi szczęście; rzemień zapięty był na sprzączkę... W parę sekund rozpiąłem ją i... uczułem się nareszcie wolnym. Na prawej ręce wprawdzie miałem jeszcze żelazną obrączkę, ale nie przeszkadzała mi ona, a nawet mogła mi być użyteczną i służyć tymczasem za jaką — taką broń nie do pogardzenia. Rzemień zachowałem również przy sobie.
Co począć teraz? uwolnić Ben Nila i Selima? Ani marzenia! Wszak strzeżono ich tam, nazewnątrz namiotu. Gdyby zaś Ibn Asi przebudził się i spostrzegł, co się stało, uśmierciłby ich obydwóch niewątpliwie natychmiast.
Chwila była naprawdę krytyczna: tak uwolnienie towarzyszów, jak i pozostawienie ich tutaj, mogło być dla nich jednakowo smutne w następstwie.
Gdyby jednak... unieszkodliwić samego Ibn Asla? Miałżebym go zostawić po to, aby mi tym razem uszedł bezkarnie? O, nie! albo, albo... wszystko na jedną kartę!
Położyłem się na brzuchu i posunąłem się pocichu naprzód w stronę śpiącego opryszka. Chrapał w najlepsze! Co czynić? zakłuć go własnym jego nożem? Nie! mordercą przecież nie jestem...
Namyślać się jednak nie było czasu. Wpakowałem