Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/119

Ta strona została przepisana.

wywiadowcy z Wagundy poszli wcześnie spać. Pobiegłem więc pod górę ku wsi, rozmyślając po drodze, co teraz czynić wypada. Do opanowania obozu Ibn Asla nie trzeba było zbytnich wysiłków; chodziło mi jednak o to, aby się obeszło bez rozlewu krwi. Postanowiłem tedy porozumieć się przedewszystkiem z Agadim, dowódcą Djangów. Z jego pomocą można było załatwić wszystko, a nawet przekonać reisa efiendinę, że nie on mnie, ale ja jemu jestem w tej chwili potrzebny. Wprawdzie nie należę do zarozumialców, ale w tym wypadku nie zaszkodziłaby reisowi effendinie nauczka.
Szedłem bez hałasu, bo kroki moje tłumił miękki grunt i trawa. W połowie wysokości wzgórza sterczał wysoki odłam skały wapiennej, który spostrzegłem zdaleka. Mając przechodzić koło niego, zachowałem tem większą ostrożność, że mogła być w tem miejscu zaczajona warta, a nie chciałem się narażać na spotkanie i mogący stąd wyniknąć zatarg. Jakoż istotnie za skalnym odłamem byli ukryci ludzie, których jednak moja osoba napełniła strachem. Nie było rady, więc zbliżyłem się wprost do nich i ku wielkiej mojej radości stwierdziłem, że są to znajomi: jednym z nich był posiadacz oprawy okularów, drugim zaś ów tłómacz, który mi parę dni temu towarzyszył w wycieczce oryentacyjnej. Obaj wyszli poza wieś użyć nocy na wolnem powietrzu, lecz bynajmniej nie sami, bo z narzeczonemi, które sobie upatrzyli z pośród wagundzkiej płci pięknej.
Oczywiście piękności owe nic mię nie obchodziły, natomiast czarni kandydaci do stanu małżeńskiego przydali mi się w tej chwili znakomicie.
Porozumieliśmy się ze sobą bardzo szybko, i tłómacz pobiegł natychmiast do wsi, ażeby w największej tajemnicy zbudzić Agadiego i przyprowadzić go do mnie.
Nie upłynęło dziesięciu minut, gdy Agadi przybiegł zziajany i ogromnie podniecony. Również podniecony był młodzieniec z okularami. W krótkich sło-