Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/124

Ta strona została przepisana.

powiedzieć słowami Cezara: Veni, vidi, vici! „Przybyłem, zobaczyłem i zwyciężyłem", jak zresztą zawsze... Zaledwie go bowiem poznano i usłyszano jego słowa, karność wojowników prysnęła, jak bańka mydlana: dzielni obrońcy Wagundy poszli w rozsypkę i, przewracając się jeden przez drugiego, na oślep popędzili wdół zobaczyć mnie, jako zwycięzcę, no, i jeńca mojego, przed którym tak niedawno jeszcze drżały tysiące czarnych. Każdy z tych ciekawych chciał ze mną mówić i winszować mi.
Niestety, nie mogłem się udzielać, bacząc w tej chwili na jedno tylko: by Ibn Asla nie rozszarpano w kawałki. Na mój rozkaz asakerzy reisa effendiny utworzyli zwarte koło, ujmując w środek Ibn Asla i jego bandę, i tak poprowadzili jeńców na górę. Za nimi szli Djangowie i cała załoga Wagundy, nie wyłączając nawet kobiet.
Na mnie nie zwracano już więcej uwagi, bo zresztą pozostałem w tyle i dopiero później poszedłem sam do wsi. Tymczasem moje miejsce, jako zwycięzcy, zajął... Selim, opowiadając aż do ochrypnięcia o swych bohaterskich czynach. Otaczający go słuchacze byli rozczuleni i pełni nieopisanej radości.
Emir całkowicie spuścił z tonu i właśnie, gdy wszedłem przez bramę na wzgórze, przystąpił ku mnie, a ująwszy w swe dłonie obie moje ręce, prosił:
— Przebacz mi, effendi! Obszedłem się z tobą niesprawiedliwie. Wiem, że w opowieści Selima niema ani słowa prawdy, ale z tego, co mi mówił dzielny Ben Nil, przekonywam się, że gdyby nie ty, dzień dzisiejsz byłby dla-nas ostatnim. Nie przeczuwaliśmy nic i spaliśmy najspokojniej wszyscy co do jednego.
— No, nie wszyscy — odrzekłem. — Czworo młodych ludzi czuwało tam, na zboczu. Serca ich uderzały głośno, a w duszach lśniły nadzieje różowe, młodzieńcze... I gdyby nie oni...
Nie mogłem mówić dalej, bo zbliżyło się do mnie kilkunastu barczystych Goków pod wodzą młodzieńcą