z okularami i, nie pytając, czy mi się to spodoba, czy nie, chwycili mię na ręce i poczęli obnosić od chaty do chaty wśród entuzjastycznych na moją cześć okrzyków. Jazda na wole z Fogudy była niczem w porównaniu z tem przerzucaniem mojej osoby z rąk do rąk i wędrówką po głowach zbitego, rozhukanego tłumu.
Po południu odbył się drugi tryumfalny pochód naokoło wsi, ale innego już rodzaju. Oprowadzano mianowicie Ibn Asla i jego białych asakerów, zakutych w ciężkie żelaza oraz szebah. Ibn Asl dźwigał na karku tę samą szebah, która mnie tak niemiłosierną była torturą w drodze z Fogudy,
Jak wspomniałem poprzednio, góra, na której wznosiła się wieś, z trzech stron miała zupełnie stromy spadek. Owóż nad jedną z tych spadzistości ustawiono w rząd białych łowców niewolników i rozstrzelano, a ciała ich pospadały na dół...
Nie byłem przy tem obecny. Wprawdzie wyrok opierał się na prawie „Biada temu, kto czyni źle”, — jednak uważałem za stosowne usunąć się i nie być świadkiem surowej a bezwzględnej egzekucyi. Ale w smutnej tej chwili niewymownie cieszyła mię myśl, że uniknąłem sam okrutnej śmierci, jaka mi groziła niedawno z rąk barbarzyńskiego Ibn Asla.
Djangom przebaczył reis effendina. Dowiedzieliśmy się od nich, że drugi oddział łowców otrzymał był rozkaz maszerowania z Fogudy do Agadu, aby się tam połączyć z Ibn Aslem po spustoszeniu przez niego Wagundy.
Gokowie znali tę drogę wybornie, więc następnego rana wraz z nimi wyruszyliśmy naprzeciw owej bandzie, aby uwolnić z jej rąk nieszczęsnych mieszkańców Fogudy.
Następnego dnia około południa spotkaliśmy istotnie ów oddział, a otoczywszy szerokiem kołem siedmdziesięciu poganiaczy, zmusiliśmy bandę do poddania się. Djangowie w liczbie pięćdziesięciu przeszli
Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/127
Ta strona została przepisana.