Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/140

Ta strona została przepisana.

z siwych zupełnie włosów, mógł liczyć około lat sześćdziesięciu, ale był dosyć jeszcze krzepkiej, okazałej budowy, świadczącej o doskonałem zahartowaniu i sile organizmu.
Halef wcale nie zwracał uwagi na tego gościa, bo zajęty był inną sprawą, a mianowicie ku wielkiemu swemu zadowoleniu spostrzegł na kominie ognisko, z którego dym unosił się pod sufit i wychodził powoli otworami okiennymi.
— Wiesz co, effendi! — zagadnął mię nagle. — Czyby się nie dało utworzyć z tych ruchomych ścian osobnego przedziału dla nas? jak sądzisz?
— Wcale niezła myśl.
— A może i drugi projekt ci się spodoba... Moglibyśmy tu również pomieścić i konie nasze. Byłyby blizko nas i wygodniejby miały, aniżeli tam, wśród gnoju.
— Co takiego? — przerwał gospodarz. — Konie? tu, w izbie? Allah dał wam widocznie bardzo mądre głowy, jeśli się w nich mogą rodzić podobne pomysły. Ależ to chyba kpiny?... Najpiękniejszą ubikacyę mego domu, chlubę całej wsi i całej okolicy, zamienić na stajnię?... to już wyrażne żarty z mojej osoby... to...
— Zapłacimy — przerwał mu Halef,
— Nietrzeba mi waszych pieniędzy, bo mam ich więcej, niż obaj jesteście warci,
— O, czyżbyś był aż do tego stopnia bogaty?
— No, bogaty... nie, bo pieniądze należą do rządu paszy. Ściągnąłem je, jako haradżi[1], od mieszkańców tutejszego okręgu; będzie przeszło dziesięć tysięcy piastrów... Pewnie, że nie posiadacie takiej sumy...

— Głupcze! — odburknął Halef, — jesteśmy bogatsi, niż ten twój pasza, a to, co posiadamy, jest naszą własnością, podczas gdy z pieniędzy, które ty masz u siebie, niewolno ci wziąć ani piastra. Ile żądasz za to, że urządzimy tu dla siebie odpowiedni przedział?

  1. Haracz.