Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/145

Ta strona została przepisana.

— Udawał pijanego, będąc zupełnie trzeźwym, i w ten sposób chciał uśpić twoją czujność. Czy przypominasz sobie, o czem z nim mówiłeś, będąc podochocony trunkiem?
— Niebardzo.
— Ale wspominałeś mu o pieniądzach.
— No, tak, bo on sam jest bardzo bogaty i opowiadał mi, w jaki sposób przechowuje swoje skarby.
— Więc i ty jemu powiedziałeś, jak i gdzie przechowujesz swoje?
— No, tak.
— Wiedział zatem, gdzie były pieniądze schowane? Dokładnie nie, bo mówiłem mu o kilku schówkach.
— Widocznie przeszukał je wszystkie i... nie bez skutku. Znalazł kupę piastrów, zagarnął je i, wsiadłszy na twoją w dodatku szkapę, uciekł, aby nigdy już tu nie powrócić.
— Nie przestraszaj mię, effendi! Przecie zostawił tu swoją strzelbę...
— Oj, głuptasie naiwny! Toż on umyślnie pozostawił ten kawałek bezwartościowego żelaza, aby narazie przynajmniej odwrócić od siebie wszelkie podejrzenia. Zresztą, gdy ktoś kradnie dziesięć tysięcy piastrów i konia w dodatku, to może z lekkiem sercem zostawić wzamian okradzionemu flintę wartości kilku piastrów.
Gospodarz pod wpływem nieszczęścia otrzeźwiał wprawdzie, a właściwie odzyskał władzę w członkach, ale umysł jego był zamroczony do tego stopnia, że nie mógł narazie pojąć mego rozumowania. Po długiem dopiero rozważaniu zapytał mię:
— Effendi, przyszła mi do głowy pewna myśl. Koło jamy, z której złodziej wygrzebał pieniądze leży jakiś nóż... Cóż ty na to?
— Wziąłeś ten nóż?
— Nie wziąłem.