— 139 —
mnie. Czy mi przebaczysz, że przeszkodziłem ci w zasłużonym odpoczynku?
— Co do przeszkodzenia mi w spoczynku, stało się to wśród niezwykłych okoliczności... Ale nie chcę w to wchodzić, tembardziej, że porozumiałeś się już w tej sprawie z Halefem Omarem. Twój bat zaczął, jego odpowiedział, no, i.. nie mówmy o tem więcej.
— Słyszałem — mówił dalej z udaną grzecznością, rzucając ku mnie przelotne a wielce wymowne spojrzenie, — że masz zamiar pozostać tu dłużej, wobec czego możesz rano wynagrodzić sobie stracony z mojej winy czas spóźnionej rozmowy. Pozwól mi więc prosić cię dla bliższego zobopólnego poznania się, abyś się uważał przy wieczerzy za miłego mi gościa.
— Myśmy już wieczerzę swą spożyli — wymawiałem się.
— Rozumiem cię, emirze — odparł, rozglądając się po brudnej i niechlujnej izbie. — Moje sakwy u siodła są wszakże o tyle schludne, że możesz śmiało zdecydować się na skromny posiłek, który wspólnie we trzech spożyć będziemy mogli. Pozwól, że przyniosę swe zapasy, a zarazem umówię się z tą kobietą co do mego zatrzymania się tutaj.
Wyszedł, dając znak kobiecie, by udała się za nim. Gdyśmy pozostali sami w izbie, Halef zapytał:
— Czy spodziewałeś się, sidi, aby tak grubijański i bezwzględny ben el waswahka[1] przemienił się tak nagle w oddanego i życzliwego nam sibd el adaba[2]?
— Owszem, wziąłem to pod uwagę i przypuszczam, że musi mieć ku temu swoje powody. Ty, kochany Halefie, byłeś synem i wnukiem nieprzezorności, gdy przyrzekałeś mu, że przywołasz mię do niego.
— Dlaczego?
— Bo człowiek ten żywi względem nas jakieś podejrzanej treści zamiary, które spodziewam się niebawem odgadnąć.