w sąsiedztwie mojej ojczyzny. Uczyłem się w Teheranie i Ispahanie, ale ze względu na „psy", to jest szyitów, których niech Allah wytępi, musiałem pójść stamtąd po upływie zaledwie roku i powędrowałem do Stambułu. Tam znalazłem bardzo mądrych i pobożnych nauczycieli, ale i oni nie byli tymi, jakich poszukiwałem, więc przedsięwziąłem stąd podróż z wielką hadż[1] do świętych miast Mekki i Medyny. W Mekce nabyłem hamail[2], który noszę na piersi, jak to czyni każdy hadżi. W Medynie pozostawałem czas dłuższy, ucząc się u sławnego muderriego[3]; wykłady jego umiem prawie na pamięć.
Tu Halef nie mógł już dłużej wytrzymać i ozwał się:
— Takie samo hamail, jakie nabyłeś w Mekce, ma również mój...
Chciał powiedzieć, że ja posiadam również hamail, które mogłem oczywiście nabyć jedynie w Mekce, — wiadomo zaś, że tam, według praw mahometańskich, niewolno stanąć nogą żadnemu chrześcijaninowi, i nie chciałbym, aby „ulubieniec Allaha" wiedział o przekroczeniu przezemnie tego prawa. Przerwałem więc szybko Halefowi, rzucając pytanie:
— Czy nie byłbyś tak łaskaw pokazać mi swego hamail?
Sali odwiązał książkę i, wręczając mi ją, rzekł:
— Właściwie tej świętej księgi nie powinny dotykać ręce niewiernego, i jeżeli prośbie twej nie odmawiam, masz dowód, jak wysoko cię cenię.
Koran znam tak samo dobrze, jak naszą biblię. Prosząc o pokazanie egzemplarza, nie czyniłem tego dla zobaczenia, jak wogóle koran wygląda, lecz z innego powodu, a mianowicie — chciałem się przekonać, czy Sali był istotnie szeryfem[4]. Nie znalazłszy w książce odpowiedniej uwagi, ani też pieczęci, zapytałem:
— Czy wiesz o tem, że spisy z nazwiskami