Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/160

Ta strona została przepisana.

u Kurdów, a ponadto sam wspomniałeś przedtem, że Kardystan jest twoją ojczyzną.
— Ja wspominałem? kiedy? — pytał, bardziej zakłopotany, aniżeli zdziwiony.
— Mówiłeś, że Persya jest najbliższym krajem twej ojczyzny, a właśnie najbliżej sąsiaduje ona z Kurdystanem.
— Któżby brał słowa moje tak ściśle! Przecie to nie koran, emirze! Pochodzę naprawdę z El Damijeh, a przez Kurdystan wędrowałem kilka razy i nie jestem tu tak znany, jak ty naprzykład...
— Hm, tak sądzisz?
— Oczywiście, jeżeli wszędzie opowiadają o twoich przygodach...
— O jakich?
— O wszystkich... że wymienię tylko walkę z Kurdami Bebbej.
— O, to największe łotry pod słońcem.
Użyłem tych dosadnych słów umyślnie, by zobaczyć, jakie wrażenie wywołają one na Salim. I istotnie fala krwi uderzyła mu do twarzy.
Spostrzegłszy moje badawcze spojrzenie, spytał szybko dla odwrócenia uwagi:
— Znałeś ich szejka?
— Gafala Gaboya?
— Tak.
— Owszem, poznałem go. Był to najnędzniejszy z łotrów.
Widziałem, że Sali z trudnością powściąga w sobie gniew, a mimoto w głosie jego można było dosłyszeć ton wzburzenia wewnętrznego, gdy pytał dalej:
— Czy przypadkiem nie z twojej ręki on zginął?
— Z mojej nie, bo nie miał odwagi stanąć ze mną do walki, Padł od kuli jednego z moich towarzyszów.
Zamilczałem oczywiście, że towarzyszem owym był Hadżi Halei Omar. Dowiedziawszy się, co mi było potrzeba, uważałem za zbyteczne dalsze wywnętrzanie się.