Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/163

Ta strona została przepisana.

Sali Ben Akwil był bez zaprzeczenia „batogiem muzułmańskim" i pod tym względem nie okłamał nas, tając natomiast przed nami swoje pochodzenie. Byłem atoli najmocniej przekonany, że należał do gałęzi Bebbej, jednego z plemion kurdyjskich, a nawet prawdopodobnie był krewnym poległego Gasala Gaboya.
Wobec tego postanowiłem mieć się przed nim na baczności, bo „zemsta krwi" nigdzie tak surowo nie jest przestrzegana, jak właśnie u tych szczepów kurdyjskich.
Sali jakby odgadł moje myśli, bo bezpośrednio po moich słowach rzekł:
— Szejk szczepu Bebbej padł jednak w walce z tobą, a obojętne jest, czy od twojej kuli, czy też od kuli którego z twoich podkomendnych. Tym sposobem naraziłeś się na zemstę krwi, i dziwię się, że się ważyłeś powrócić teraz w te okolice.
— Byłem tu już potem kilka razy.
— Naprawdę? No, no! Że nie jesteś lekkomyślny, wiem o tem, ale w takim razie przyznać muszę, że posiadasz szaloną odwagę. Dziękuj Allahowi, że cię uchronił od straszliwej tar[1], i proś go, by ustrzegł cię na przyszłość. Gdyby bowiem który z-krewnych Gasala Gaboya zetknął się z tobą, byłbyś w poważnem niebezpieczeństwie.
— No, tak; jeden z nas dwu musiałby zginąć: ja albo on.

— Ty, tybyś zginął, emirze, nie on! Jesteś tu obcy, i źle czynisz, nie biorąc tej okoliczności pod uwagę. Ba, nietylko jesteś obcy; zważ, żeś przytem chrześcijanin. A wiemy bardzo dobrze, że chrześcijanie uważają się za coś pod każdym względem lepszego, coś wyższego od wyznawców innej wiary, że tylko swoją wiarę mają za prawdziwą i swoje jedynie obyczaje za dobre i szlachetne. Ty sam, aczkolwiek nie potwierdziłbyś tego w tej chwili słowami, zdradzasz to zachowaniem się swojem. Wy, chrześcijanie, jesteście

  1. Zemsta krwi.