Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/168

Ta strona została przepisana.

który nauczył mię szybować popod obłoki, i tam mi jest dobrze. A jeżeli komuś wygodniej siedzieć w błocie, to nie myślę sprzeciwiać się temu... nie chcę tylko, aby mi kalał czyste powietrze!... nie ścierpię tego...
Słowa te brzmiały, jak groźba. A przyznać trzeba, że mały zuch umiał znakomicie ironizować i wydrwiwać przeciwnika. Spostrzegł to Sali i postanowił zakończyć dysputę, nie wdając się z nami w dalsze rozprawy teologiczne. Widoczne to było, że nie chciał do reszty stracić opinii w naszych oczach.
— Ależ mnie ani się śniło napadać na twego effendiego — rzekł. — Może on sobie pozostać chrześcijaninem; mnie nic do tego. Ja mam swoją religię i wierzę w proroka, którego Allah wyniósł nad wszystkie nieba.
— Ba, ale mówiłeś tu nam nietylko o religii; przypomnij sobie, żeś nam groził zemstą krwi...
— Ja? Nieprawda! Ja czczę effendiego i podziwiam go dla jego wielkich czynów, i z tych właśnie pobudek pozwoliłem sobie ostrzec go przed niebezpieczeństwem. Trudno nie przyznać mi w tym razie dobrego serca...
— Otóż pamiętaj na przyszłość, że kto ma dobre serce, a złośliwy język, z tym niewarto się wdawać. Zaprosiłeś nas do wieczerzy, jesteśmy więc twoimi gośćmi; a z gośćmi przecie postępuje się inaczej.
— Słusznie mówisz. Nie miałem najmniejszego zamiaru sprawienia wam jakiejkolwiek przykrości i jeżeli powiedziałem niechcący ostre słowo, które was dotknąć mogło, to przepraszam za to najserdeczniej. Jestem tak wyczerpany długą podróżą, że istotnie nie wiem czasem, co mówię.
Słowa te brzmiały tak szczerze, iż naprawdę można im było w zupełności uwierzyć. Mimo to, nie dałem się wziąć na ich lep. Człowiek, który z fanatycznej, gwałtownej ekstazy wpada odrazu w stan jagnięcej niemal łagodności i prosi w pokorze o przebaczenie, należy do tych, co umieją nad sobą panować;