Strona:Karol May - W Kraju Mahdiego T.3.djvu/169

Ta strona została przepisana.

a z takimi liczyć się trzeba i mieć się na baczności. Wobec zmiany frontu ze strony Salego i ja również stałem się dla niego uprzejmym, przynajmniej powierzchownie, a niebawem, korzystając z jego wzmianki o zmęczeniu, podziękowaliśmy mu za gościnność i cofnęliśmy się za ścianę na swoje legowiska. Sali wyszedł na chwilę do stajni sprawdzić, czy konie jego dostatecznie zaopatrzone, a powróciwszy, wziął z kominka palącą się głownię i wszedł z nią do naszej przegrody gdzieśmy się byli już do snu pokładli.
— Wybaczcie, że przeszkadzam jeszcze — rzekł, usprawiedliwiając się, — ale zapomniałem wam powiedzieć belletak za’ide[1], jak to nakazuje obyczaj. Fi aman Allah! niech was Bóg ma w swej opiece i użyczy wam długiego, spokojnego snu!
— Ma ssah Allah kan mamah lam jassah lam jekun. Stać się to może, co Bóg chce, a co nić jest jego wolą, to się nie stanie — odrzekłem.
Skłonił się i, puszczając mimo uszu ostatnie słowa moje, wyszedł do swego przedziału. Widziałem przez szparę, jak usłał sobie niedaleko kominka legowisko i wyciągnął się na niem.
Zapytywałem siebie, poco właściwie odwiedził nas przed chwilą, i to ze światłem. Rzecz prosta — nie powodowała nim uprzejmość, lecz inne jakieś pobudki. Może chciał zobaczyć, w którem miejscu izby leżymy, i jeżeli to było istotnym powodem jego odwiedzin, mogliśmy się spodziewać w nocy jakiegoś wypadku. Jakby to przeczuwając, rzuciłem mu był nawet owych znaczących słów kilka, na które jednak, jak się zdawało, nie zwrócił uwagi, lub też ich nie zrozumiał.

Nie chciałem dzielić się swemi przypuszczeniami z Halefem, bo biedak bardziej ode mnie potrzebował wypoczynku, i postanowiłem, nie przeszkadzając mu, czuwać sam do rana. Leżał od ściany, i dlatego nie groziło mu niebezpieczeństwo w tym stopniu, co mnie.

  1. Dobranoc.